Bunt z pokory

Bunt z pokory

Michał Walkiewicz

Rzeczywistość w filmach Anga Lee jest destylatem ikonografii najróżniejszych gatunków oraz zbudowanych wokół nich mitologii. Raz będzie to „Anglia a la Jane Austen” („Rozważna i romantyczna”), to znów „Szanghaj w wydaniu noir” („Ostrożnie, pożądanie”)

Jeszcze 2 minuty czytania

Po obejrzeniu kilku minut „Życia Pi” raczej nie będzie dla nas jasne, że film nakręcił właśnie Ang Lee – kolekcjoner nagród i, jak mówią jego przeciwnicy, „autor bez właściwości”. Po całym seansie trudno sobie jednak wyobrazić, że wyreżyserował go ktoś inny. Twórczość takich reżyserów jak Lee to kolejny zwiastun zmierzchu tradycyjnie pojmowanego kina autorskiego. Tradycyjnie – to jest w zgodzie z jego nowofalową definicją, wedle której autor przez całe życie kręci jedną historię i zdanie po zdaniu konstruuje odrębny, prywatny język. Oryginalność eleganckich formalnie, inkorporujących gatunkowe wzorce i schematy utworów Tajwańczyka leży paradoksalnie poza ekranem: w doborze tematów, nieposkromionej ciekawości, szacunku dla klasycznych filmowych form, poczuciu odpowiedzialności za każdy aspekt dzieła.

Nieźle ilustruje to zderzenie dwóch scen. W pierwszej widzimy reżysera w grubej puchowej kurtce na planie „Hulka” (2003) – wyciszonego, zmarnowanego, przestawianego z kąta w kąt przez dyrygujących planem speców od efektów specjalnych. Druga to fragment wywiadu z reżyserem w trakcie uroczystej premiery tej superprodukcji. Artysta zapewnia tutaj: „Jeśli coś będzie nie tak, jeśli mój filmowy świat będzie dla widzów nieprzyjazny, to jestem jedyną osobą, którą należy za to winić”. W dziewięciu na dziesięć przypadków mówilibyśmy o kokieterii. Jednak dla Anga Lee pokora jest czymś więcej niż cnotą charakteru – okazuje się strategią narracyjną. Przenika filmy, za które zdobył worek nagród, od laurów w Wenecji i Berlinie po Oscara. Na tę ostatnią nagrodę może ponownie ostrzyć sobie zęby. Jego adaptacja „Życia Pi” Yanna Martela zgarnęła aż jedenaście nominacji, w tym – oczywiście – za najlepszą reżyserię.

Miejsca, czasy, gatunki


Lee lubi wracać w wywiadach do przeszłości i interpretować swoją twórczość przez pryzmat biografii. Jego rodzina od zawsze była w drodze – najpierw ojciec w 1949 roku emigrował z Chin na Tajwan, potem młody Ang opuścił rodzinne strony i pojechał na studia do Ameryki. Dziś podróżuje głównie w kinie – z Connecticut do Wyoming, z fortów wojny secesyjnej na festiwal w Woodstock, z pól XVIII-wiecznej Anglii na wody Pacyfiku. Jest ciekawy obcych kultur, stara się wziąć z nich coś dla siebie i dać coś w zamian. Raz będzie to freudowski konflikt wpisany w ramy adaptacji klasycznego superbohaterskiego komiksu, kiedy indziej – wytworny wizualny kostium dla panteistycznej z ducha, ascetycznej narracyjnie opowieści.

„Życie Pi” tematyzuje potrzebę tej artystycznej wymiany. Jest w gruncie rzeczy opowieścią o opowiadaniu i kinem o kinie. Bohater filmu, Hindus Piscine Patel, snuje dziennikarzowi nieprawdopodobną historię swojej walki o przetrwanie po katastrofie statku. Zatarg bohatera ze Stwórcą (a raczej ze Stwórcami, gdyż umęczony Piscine w niemal biologicznym odruchu zwraca się o pomoc do całego panteonu bóstw z różnych religii) nie jest tu tak istotny jak temat konstruowania narracji. Prawda o losach Patela jest w utworze podwójnie zawoalowana – zaciemnia ją nie tylko „wygładzająca krawędzie wspomnień” nostalgia, ale i forma symbolicznej bajki zwierzęcej, z której korzysta bohater w rozmowie z dziennikarzem. W podobny sposób działa kino Anga Lee, któremu często zarzuca się powierzchowność opisu tła społecznego, historycznego, filozoficznego. Tak było w wypadku „Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka” (2000), gdy z twórcą polemizowali badacze i znawcy taoizmu. Nie najlepiej o reżyserze wypowiadali się również amerykańscy historycy po premierze osadzonego w realiach wojny secesyjnej westernu „Przejażdżka z diabłem” (1999).

„Ostrożnie, pożądanie”, reż. Ang Lee

Rzeczywistość w filmach Anga Lee jest destylatem ikonografii najróżniejszych gatunków oraz zbudowanych wokół nich mitologii. Raz będzie to „rzeczywistość amerykańskich przedmieść” („Burza lodowa”, 1997), innym razem „Anglia à la Jane Austen” („Rozważna i romantyczna”, 1995), to znów „Szanghaj w wydaniu noir” („Ostrożnie, pożądanie”, 2007), kiedy indziej – Chiny na modłę kina wuxia, czyli mieszanki eposu kung-fu, baśni i melodramatu. Co ciekawe, reżyser nie dekonstruuje żadnej z tych konwencji, nie ma też ambicji rewizjonistycznych. Wykorzystuje je do opowiadania o dojrzewającej w człowieku potrzebie zmiany. To nie tylko cecha Lee, ale i jego bohaterów.

Gra pozorów


„Ułudnemu światu obrazów ufam bardziej niż czemukolwiek innemu. W rzeczywistości człowiek – nawet mając rodzinę i przyjaciół – dojdzie w końcu do wniosku, że jest samotny i nic na to nie poradzi. Sztuką jest znaleźć sobie azyl, miejsce ekspresji” – mówił w innym wywiadzie reżyser. Nagłe zmiany i inne „małe rewolucje” są naszą bronią przeciwko fatum – sile, w którą Lee wierzy i która nieustannie zagraża jego protagonistom. Mają one smak buntu przeciw pętającym bohaterów konwenansom; są wyzwaniem rzuconym tym, którzy swoich pęt nie dostrzegają albo się do nich przyzwyczaili. Tak jest z parą zakochanych kowbojów z „Tajemnicy Brokeback Mountain” (2005), oraz z pogrążonymi w hipisowskim śnie bohaterami „Zdobyć Woodstock” (2009). Tych, którzy nie podejmują ryzyka, czeka wegetacja podszyta nieuleczalną nostalgią. Tak funkcjonują choćby bohaterowie „Burzy lodowej” – znudzona rodzina z klasy średniej, biorąca udział w „imprezie z kluczykami”. Podczas zabawy małżonkowie wrzucają kluczyki od samochodu do wielkiej misy. Kto wylosuje kluczyki należące do sąsiada, może spędzić noc z jego drugą połówką.

„Tajemnica Brokeback Mountain”, reż. Ang Lee

Konwenanse są z jednej strony równoznaczne z grą mającą na celu ukrywanie tożsamości (znamienna pod tym względem jest scena otwierająca „Ostrożnie, pożądanie”, w której najzwyklejsza partia mahjonga przypomina wyrafinowaną grę pozorów), z drugiej – stanowią rękojmię porządku w świecie pozbawionym podstawowych punktów odniesienia. Protagoniści Anga Lee często zmuszeni są do tłumienia instynktów, działania podług społecznego kodeksu, przyjętych norm zachowań albo wbrew swojej woli. W trawestującym topos doktora Jekylla i Mr. Hyde'a „Hulku” poznajemy historię naukowca Bruce'a Bannera, który zostaje napromieniowany i uwalnia zapieczętowaną na drodze socjalizacji bestię. We wspominanym „Ostrożnie, pożądanie” zmuszona do przygotowania gruntu pod zamach na wysoko postawionego urzędnika kolaboracyjnego rządu bohaterka musi nie tylko zdobyć jego zaufanie, ale i wślizgnąć się do jego łóżka. Konwenanse krępują, ale również wprowadzają ład – pozwalają zrobić krok ku wolności, są niezbędnym elementem każdej transgresji.

Tata ma zawsze rację


Pierwsze gorsety nakłada na nas rodzina, do której Tajwańczyk ma ambiwalentny stosunek. Ważne są dla niego zwłaszcza postaci ojcowskie, symbolizujące małostkowość i bezgraniczny upór. W nakręconej na początku kariery i podejmującej temat losów chińskich imigrantów w USA trylogii, na którą składały się „Pushing Hands” (1992), „Przyjęcie weselne” (1993) i „Jedz, pij, mężczyzno, kobieto” (1994), ojca gra zresztą ten sam aktor: Sihung Lung. Dorastanie w patriarchalnym domu, gdzie rygor był wszystkim, musiało odcisnąć na Angu swoje piętno, skoro o swojej trylogii mówił po latach: „to filmy o tym, że tata ma zawsze rację”.

Prawdziwego rozliczenia z patriarchą dokonał jednak w najtrudniejszych warunkach – pod bacikiem wielkiej wytwórni w „Hulku”. To właśnie tam dochodzi do eskalacji napięcia między ojcem i synem, której finałem jest epicka batalia na lądzie, w powietrzu i pod wodą. Wyjątkowa zdolność ojca (Nick Nolte), który po przejściu mutacji potrafi stawać się każdym tworzywem, którego dotknie, jest czymś, z czym trudno walczyć. Walka o wyzwolenie spod ojcowskiej władzy kończy się jednak happy endem. Narzucenie sobie ograniczeń nie jest już efektem strachu, ale świadomym wyborem. „Utrzymam bestię na smyczy, żeby nie krzywdzić innych” – mógłby powiedzieć Banner w ostatnich scenach filmu.

„Hulk”, reż. Ang Lee

Zarówno życiodajna, jak i destrukcyjna siła rodziny są awersem i rewersem tego samego medalu. To zresztą dwie strony każdego medalu – przekonuje Lee. W pewnym momencie zdamy sobie sprawę, że cierpienie jest nieodzowne, że nie ma od niego ucieczki. Akceptacja tej myśli to tylko pierwszy krok. Dopiero głód nowości i zmian pozwoli nam ją przegnać.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.