„Rokokowy bar z różową muszlą koncertową. W powietrzu słodki mdlący zapach, coś w rodzaju sfermentowanego miodu. Mężczyźni i kobiety w strojach wieczorowych sączą kolorowe syropy przez alabastrowe rurki. Na stołku barowym pokrytym różowym jedwabiem siedzi nagi bliskowschodni mugwump i wylizuje długim czarnym językiem ciepły miód z kryształowego pucharu. Jego cienkie, sine wargi przypominają napletek, a w pustych oczach widać owadzi spokój. Nie ma wątroby, żywi się wyłącznie słodyczami” – tak w „Nagim lunchu” William S. Burroughs opisywał przygraniczną meksykańską spelunę oraz jej rezydenta – istotę o nieposkromionej chuci, krzyżówkę człowieka, owada i Cthulhu wie, czego jeszcze.
W toruńskim Centrum Sztuki Współczesnej również jest bar, raczej w stylu westernowym niż rokokowym, przy nim także siedzi bliskowschodni mugwump. Pachnie lakierem, sączy drinka w samotności, pilnuje wystawy. Wyciągnięcie go z narkotycznej wizji pisarza i osadzenie w galeryjnej przestrzeni nadaje całej sytuacji jeszcze bardziej absurdalną aurę. I bez kolorowego syropu od razu jesteśmy w podświadomości Davida Cronenberga – człowieka, który ożywił mugwumpa i jego przyjaciół w filmowej adaptacji „Nagiego lunchu”.
Nazwa wystawy – „Evolution” – nie jest oczywiście przypadkowa. W trzech niewielkich salach znajdziemy całą filmografię zaklętą w przedmiotach: materiałach z produkcji, elementach scenografii, kostiumach, rekwizytach z planu, rzeczach wykonanych własnoręcznie przez reżysera oraz stworzonych na jego zamówienie. Lecz tym, co owe rozrzucone tropy spaja, jest motyw ewolucji wątków z twórczości Cronenberga. Zarówno tych skupionych wokół ciała (a zwłaszcza jego rozkładu, deformacji oraz rozmaitych przekształceń), jak i reprezentujących kolejne lęki: przed technologią odbierającą człowieczeństwo („Wideodrom”, „eXistenZ”), wielką polityką jako areną działania nieprzeniknionych sił („Martwa strefa”), środowiskiem pozbawionym moralnego punktu odniesienia („Mapy gwiazd”), wreszcie – zakamarkami schizofrenicznego („Pająk”), odurzonego narkotykami („Nagi lunch”) bądź niestabilnego („Scanners”) umysłu.
Z jednej strony naturalna, a z drugiej ryzykowna chronologiczna struktura sprawia, że całość rozwarstwia się mniej więcej tak, jak rozwarstwia się twórczość samego Cronenberga. W końcu mówimy o reżyserze, który podążał autorskim traktem, przyzwyczajał nas do określonej tematyki oraz ikonografii, by nagle wykonywać niespodziewany zwrot. Raz była to wyprawa do Pekinu lat 60. w „M. Butterfly”, kiedy indziej – do współczesnego Londynu we „Wschodnich obietnicach”. Albo dziewicza podróż do Hollywood (choć trudno w to uwierzyć, jego ostatni film, „Mapy gwiazd”, jest dopiero pierwszym nakręconym na amerykańskiej ziemi). I tak odkrywanie kolejnych tajemnic w CSW jest arytmiczne, dyktowane zmianami nastroju i konwencji. W jednej chwili jesteśmy w latach 70., podziwiamy modele pasożytniczych robali z „Dreszczy”, a z pamięci rekonstruujemy wieloletnią fascynację reżysera ciałem w stanie destrukcji: przez „Potmostwo”, „Muchę” i „Wściekłość”, po „Crash” i „eXzistenZ”. Już za chwilę z kolei, jakby ktoś pociągnął za wajchę i przeniósł nas do innego wymiaru, widzimy wnętrze limuzyny bohatera „Cosmopolis” i obserwujemy z jej okien powolną erozję kapitalistycznego świata. Jednocześnie, za sprawą paradoksu, który kuratorzy zamienili w istotę przedsięwzięcia, cały czas mamy wrażenie ciągłości, integralności wszystkich elementów. Bo i wystawa, tak jak twórczość Cronenberga, zaczyna się refleksją nad popędami ciała i umysłu, a kończy obrazem rzeczywistości, która jest owych popędów skutkiem. W centrum ostatniej sali znajdziemy zresztą ekspozycję kostiumów z „Niebezpiecznej metody” – filmu o sporze Freuda i Junga, który wieńczy profetyczna zapowiedź drugiej wojny światowej.
Za wystawę odpowiadają twórcy Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Toronto, Piers Handling i Noah Cowan, pieczę zaś nad całością trzyma toruńska Fundacja Tumult Marka Żydowicza. I jeśli udało się światy Cronenberga po raz kolejny ożywić, to głównie za sprawą nieprawdopodobnej liczby eksponatów ze studiów filmowych, prywatnych zbiorów Cronenberga oraz kolekcjonerskich skarbców, które Handling i Cowan przez lata zgromadzili. Plakaty fikcyjnych superprodukcji z Benjim Weissem („Mapy gwiazd”), pępowina, którą w „Nierozłącznych” spleciono dwóch Jeremych Ironsów, śmiercionośny mięso-kostny arsenał z „eXistenZ”, miniatura restauracji należącej do rosyjskiej mafii ze „Wschodnich obietnic”, protezy nienasyconych fetyszystów z „Crash”. Dokumenty z planu i wywiady, szkice koncepcyjne i fotosy, modele i makiety. Aż strach robić sobie zdjęcia pod kapsułą teleportacyjną z „Muchy”, gdy ze szklanej gabloty nieopodal spogląda na nas potwornie zdeformowany naukowiec Seth Brundle.
David Cronenberg. EVOLUTION
Kuratorzy: Piers Handling, Noah Cowan.
CSW Toruń, do 26 marca 2017
W niewielkiej salce kinowej wśród wielu materiałów wideo możemy znaleźć wyreżyserowaną przez Cronenberga nowelkę z canneńskiego zbioru „Kocham kino”. To satyryczna, utrzymana w poetyce telewizyjnej relacji, opowieść o samobójstwie ostatniego Żyda w ostatnim kinie świata. Oto sam Cronenberg wkłada pistolet do ust i zaczyna toczyć niemą psychomachię, czemu przygląda się w programie na żywo para prowadzących – orędowników nowego medium, które wysłało X muzę na emeryturę dzięki tańszym kosztom realizacji i schlebianiu niższym gustom. Wydaje się więc, że największą siłą wystawy „Evolution” nie jest wcale imaginarium reżysera, jego prywatny „gabinet osobliwości”, ale poboczna narracja o samym procesie twórczym. Opowieść o rzemieślniku i entuzjaście analogowych efektów specjalnych, dla którego kino ma określoną fakturę, kształt i zapach. Mówi obrazem, ale pozostaje sztuką, którą od czasu do czasu można dotknąć.