„Iron Man 2”,
reż Jon Favreau

Michał Walkiewicz

Iron Man to heros w stylu glamour. W kontynuacji jego przygód superbohaterstwo jest zgrabną metaforą losu współczesnych celebrytów

Jeszcze 1 minuta czytania


Nic się nie zmieniło. Próżność to wciąż ulubiony grzech Tony’ego Starka. Narcyzm to jego drugie imię, megalomania – sposób na życie. Z jakiego innego powodu ten miliarder-wynalazca złamałby jedną z głównych zasad superbohaterskiego kodeksu i zdemaskował się przed całym światem?  „Heroes aren’t born, they’re built” – głosiło hasło promocyjne pierwszej części filmu. I faktycznie, spocony Stark ciągle „budował”. W ruch poszła lutownica, miedziane druciki i gustowne nakrętki. Gdy fikumikator elemeledudkowy był już zamontowany w hipernowoczesnym kostiumie, wystarczyło całość pociągnąć farbą i heros gotowy! Po dziewiczej walce ze złem przyszła pora na ciąg dalszy. To fajny ciąg dalszy. Naprawdę dobrze zbudowany.

Stopiony z obliczem Roberta Downeya Jr., filmowy Iron Man to bohater w stylu glamour. W kontynuacji jego przygód odnajdziemy metaforę (i zarazem hiperbolę) losu współczesnych celebrytów. Obraz zaczyna się w tradycyjnie zaśnieżonej i uwalanej błotem Moskwie, ale już chwilę później jesteśmy na amerykańskiej ziemi, w gigantycznej hali wystawowej, wypełnionej po brzegi rozszalałym tłumem. Stark ląduje pośrodku sceny, zrzuca ciężki kostium i zaczyna występ w stylu gwiazdy scenicznej komedii. W deszczu konfetti, z idealnie przystrzyżoną bródką, Downey Jr. odgrywa tu show laureata Oscara, którym nigdy nie został (choć raz miał okazję). Stark pozwala sobie zresztą na więcej: rozdaje autografy, szaleje na wyścigach w Monako, a sądowe przesłuchanie zamienia w kabaretowy spektakl. Jako Człowiek z Żelaza też raczej wdzięczy się i zadaje szyku wypolerowanym na błysk hełmofonem. Nie lata, nie demoluje i nie szuka draki, w końcu jakiś czas temu „sprywatyzował światowy pokój”.

„Iron Man 2” , reż. Jon Favreau.
USA 2010, w kinach od 30 kwietnia 2010
Oczywiście, bezpieczeństwo tego słodkiego życia – w wysokim zamku, poza społecznymi restrykcjami i mackami „interesu narodowego” (bo z technologii wynalezionej przez bohatera chce skorzystać rząd USA) – musi zostać zagrożone. Na horyzoncie pojawia się Zły. Fizyk Ivan Denko – któremu monstrualnie rozdęte, wytatuowane ciało podarował Mickey Rourke – mówi ze śmiesznym akcentem, ale jest śmiertelnie poważny. Wyjątkowo trzeźwo diagnozuje fenomen Starka: jeśli ludzie zobaczą, że bożka masowej wyobraźni da się zranić i upokorzyć, wtedy sami rozerwą go na strzępy. I mimo iż jego motywacje są odrobinę bardziej złożone, przypomina sfrustrowanego i zdesperowanego fana, który chciałby wydrzeć swojemu idolowi odrobinę sławy.

Jako że mowa o sequelu, wszystko zostało na ekranie podwojone. Są dwa kobiece „kwiatki do kożucha”, dwa szwarccharaktery, a nawet dwa, symetrycznie odbite kompleksy po ojcach. No i blacharze mają teraz dwa razy więcej roboty.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.