POP-CORE: Gwiazdy muszą płonąć
„Diego”, mat. prasowe

8 minut czytania

/ Film

POP-CORE: Gwiazdy muszą płonąć

Michał Walkiewicz

Filmy Kapadii to bajki o współczesnych superbohaterach, które układają się w nową, celebrycką mitologię

Jeszcze 2 minuty czytania

Dokumentalna twórczość Asifa Kapadii uświadamia, jak łatwo trwonimy zdanie o „życiu piszącym najlepsze scenariusze”. Brytyjczyk rozumie je dosłownie, można odnieść wrażenie, że dzień przeciętnego Johna Smitha sprowadziłby do kilku punktów węzłowych, momentu eskalacji napięcia oraz wyciszonego epilogu. Tyle że przeciętniacy reżysera nie interesują. Aby zacierać granice pomiędzy fabułą a kinem faktu, Kapadia potrzebuje bohaterów większych niż życie. Legenda Formuły 1 Ayrton „Senna” (2010), nieodżałowana diwa soulu „Amy” (2015) Winehouse, cesarz futbolu „Diego” (2019) Maradona – ścieżki bóstw z jego prywatnego panteonu przecinają się w tym samym punkcie. To moment, w którym błysk fleszy okazuje się zwiastunem tragicznego fatum. 

Fakty o mitach

Zanim wspomniana trylogia uczyniła z Kapadii najjaśniejszą gwiazdę współczesnego dokumentu, reżyser nakręcił kilka fabuł. Jedną z nich był spirytualistyczny horror z Sarą Michelle Gellar wywołującą duchy, inną – etnograficzno-metafizyczny film przygodowy o syberyjskiej tundrze. W portfolio ma zarówno odcinki serialu „Mindhunter” Davida Finchera o polowaniu na seryjnych morderców, jak i „Wojownika”, obsypany nagrodami dramat o bezlitosnym siepaczu z Radżastanu, który wkracza na drogę odkupienia. Zapomniałbym o współczesnej wersji „Romea i Julii”, w której Kapulettich i Montekich zastępują Żydzi i Palestyńczycy. 

Jeśli spojrzymy na jego wczesny dorobek przez pryzmat późniejszych „doku-fabuł”, ekstremalne zróżnicowanie konwencji, stylów i tematów świadczy głównie o tym, że Kapadia traktuje kino gatunków jak skrzyneczkę z narzędziami, poligon do testowania chwytów stylistycznych, kurs autorskich technik. Wydaje się rozumieć jego rytualny charakter, wychodzi naprzeciw oczekiwaniom widza, zapewnia mu odbiorczy komfort. Lecz co zaskakujące – by osiągnąć podobne cele, o wiele zręczniej posługuje się dokumentem. Jego filmy są dalekie zarówno od tradycyjnego kina biograficznego, jak i od reportaży, w których odhacza się kolejne fakty z życiorysów sławnych ludzi. Utwierdzają nas jednak w przekonaniu, że wszystko, co wiemy o popkulturowym gwiazdozbiorze, jest prawdą. Sednem pozostaje forma: dzięki nieprawdopodobnemu wysiłkowi dokumentacyjnemu oraz obłędnej liczbie materiałów archiwalnych Kapadia mnoży atrakcje na prawach kina fabularnego, nie martwiąc się ani o budżety, ani o próby ograniczania autorskiej optyki. 

W jednym z jego najwcześniejszych filmów, współreżyserowanej z Josem Stellingiem krótkometrażowej „Poczekalni”, podglądamy mężczyznę na dworcu kolejowym w Londynie. Oczekując na powrót swojej żony, bohater rozbiera wzrokiem kolejne kobiety, zaś spokojna obserwacja zachowań ludzi wszelkich stanów i zawodów zamienia się stopniowo w sarkastyczną farsę. Zaczyna się jak wczesny Kieślowski, kończy – jak późny Hitchcock. I właśnie na tak skrajnych biegunach rozpięte są filmy, które przyniosły Kapadii największą sławę.

Maluczcy głosu nie mają

W 1990 roku na mundialu we Włoszech Argentyna mierzyła się z gospodarzami w Neapolu – mieście, które przyjęło i wykarmiło Maradonę, po tym jak z podkulonym ogonem opuszczał Barcelonę. Jego status w klubie Napoli był bliski kultowi maryjnemu, więc gdy podchodził do rzutu karnego, była to chwila decydująca o życiu i śmierci – ostateczny akt zdrady bądź świadectwo dożywotniej lojalności. Życie boskiego Diego, Amy Winehouse czy Ayrtona Senny nie składało się wyłącznie z takich momentów, jednak trudno zaprzeczyć, że nadają się one idealnie na punkty kulminacyjne opowieści o podróży herosa. W biografiach gwiazd masowej wyobraźni są również inne istotne elementy tejże struktury narracyjnej: momenty zwątpienia, spotkania z mentorami, konfrontacje z cieniem, dramatyczne powroty znad krawędzi i tak dalej. Kapadia odwraca klasyczną optykę kina faktu. Nie szuka zwyczajności w niezwykłych ludziach i nie stara się nas przekonać, że wszyscy nosimy w sobie wybitnego kierowcę Formuły 1 albo genialnego piłkarza. Od wiary w przypadek woli tragicznie spuentowane opowieści o predestynacji.

Podobne wydarzenia i sceny można mnożyć: pierwsze zwycięstwo w karierze Senny w trakcie Grand Prix Portugalii, debiutancki występ Winehouse w amerykańskiej telewizji w show Davida Lettermana… Wszystkie odcisnęły na bohaterach piętno i wszystkie mają symboliczne znaczenie, lecz dla artysty najważniejsze wydaje się ich miejsce w filmie. Czasem są momentem nagłego podbicia napięcia, kiedy indziej – rozbudowanym kontrapunktem dla spokojnej narracji spoza kadru. Artystyczna strategia reżysera ma swoje źródła w buncie przeciw skonwencjonalizowanym telewizyjnym formom, które współtworzył przez blisko dekadę („Miałem dobrą pracę i mieszkanie, ale byłem znudzony” – wyznał w wywiadzie). Brak gadających głów, quasi-fabularnych rekonstrukcji, poleganie wyłącznie na narracji z offu, łączenie oficjalnych materiałów z perełkami z domowych zbiorów – to nie tylko całkowite zaprzeczenie telewizyjnego stylu, ale też antyteza większości form dokumentalnych, w których możni i sławni stają się przedmiotem moralnej oceny. 

„Diego”, „Amy”, „Senna”, reż. Asif Kapadia

 

Życie i śmierć Senny oraz Winehouse, choć rozdzielone dekadami, były medialnym spektaklem, w którym braliśmy udział. I choć sam reżyser czasem nie potrafi oprzeć się pokusie ataku z tabloidowej flanki (w „Amy” zdecydowanie zbyt łatwo podąża za opowieścią o toksycznej miłości jako katalizatorze upadku Winehouse oraz jej ojcu jako architekcie złotej klatki), to w większości przypadków skutecznie tonuje skrajne narracje. 

Dola superbohaterów

W wywiadzie na temat „Diego” przeprowadzonym z reżyserem na festiwalu w Cannes palnąłem klasyczne kibicowskie faux pas: spytałem Brytyjczyka o emocje towarzyszące przegranej Anglii z Argentyną na mundialu w 1986 roku. Maradona strzelił wówczas bramkę ręką, by po paru minutach przeprowadzić rajd wszech czasów i dołożyć drugiego gola. Kapadia odparł, że być może całą historię piłkarza da się sprowadzić do tego meczu. Nic więc dziwnego, że właśnie wokół tej metafory zbudował swój film. To opowieść o Diego, ale też o Maradonie. O chłopaku, który grał w piłkę, i o jego ochroniarzu, do którego przylepiał się cały brud. O dzieciaku, który przedryblował całe boisko, i o samozwańczym bogu, który strzelił gola ręką. 

W „Sennie” widzimy, jak monstrualne przeciążenia unieważniają życiowe problemy bohatera. W „Amy” – jak skromna dziewczyna przeistacza się na scenie w kogoś większego od siebie. Kapadia ma prostą kreskę i konstruuje swoje filmy z jaskrawych opozycji, ale jakoś nie potrafię zamienić tego w zarzut. Jeśli coś definiuje ludzi grzejących się w świetle reflektorów, jest to właśnie ten rodzaj niewidzialnego pancerza, wykreowane na potrzeby medialnego spektaklu superbohaterskie alter ego. Konstatacja, że gwiazdy potrzebują podobnej tarczy, może być frazesem. Zaś portretowanie ludzi, którzy w końcu ją opuścili – drogą na skróty. A jednak ten rytuał wciąż jest nam potrzebny: choćby po to, by zrozumieć, że jesteśmy za ich wzloty i upadki odpowiedzialni. 

Nie bez powodu twórca wybiera właśnie te okresy w życiu bohaterów, w których skrajne osobowości splatają się w najmocniejszym uścisku. Jego filmy to bajki o współczesnych superbohaterach, które układają się w nową, celebrycką mitologię. Zaś pytanie o przyczyny sukcesu tych filmów to w gruncie rzeczy pytanie retoryczne o atrakcyjność gadających głów oraz bitych od sztancy hollywoodzkich biografii. Istotnie, życie napisało bohaterom Kapadii najlepsze scenariusze. I dzięki Bogu nikt już nie musi kręcić o nich fabuł. 

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL