Na kolanach śpi pies
Borys8 CC BY-SA 4.0

6 minut czytania

/ Literatura

Na kolanach śpi pies

Zofia Król

Mówienie o empatii jako ważnym elemencie pisania i czytania literatury nie jest w ustach Olgi Tokarczuk pustym komunałem – przekonanie, że literatura pomaga zrozumieć drugiego człowieka, wywodzi się wprost z jej pisarskiego wysiłku

Jeszcze 2 minuty czytania

„Olgo, gratulujemy, dziękujemy i cieszymy się razem z Tobą” – napisano na plakacie dodawanym do magazynu „Książki”, który trochę serio, a trochę z przymrużeniem oka powiesiliśmy prowizorycznie na półce z książkami w naszym pokoiku redakcyjnym. Nie będę tu odwoływać się do wątpliwości, czy aby na pewno cała Polska ma prawo mówić do pisarki na ty, podsumowywać reakcji na Nobla ani tym bardziej dorobku pisarskiego Olgi Tokarczuk, zrobiono to już na wszelkie możliwe sposoby – chciałabym jedynie zwrócić uwagę na pewien paradoks w środowiskowym odbiorze tego Nobla, a przede wszystkim na szczególną cechę pisania noblistki, która nie została dotąd w tym kontekście wystarczająco podkreślona.

Skąd bierze się to przymrużenie oka, które pojawiało się tu i tam w ostatnich dniach na marginesie radości? Po pierwsze stąd, że niekoniecznie chcemy się cieszyć tak po prostu, wspólnie, bez wątpliwości, bez ironii i według tego samego schematu co wszyscy wokół. Wspólnego krzyczenia bez krztyny ironii uczymy się wprawdzie od kilku lat na demonstracjach, ale tu, w literackim kontekście, jest o wiele trudniej. Większość fejsbukowych reakcji w literackich bańkach podkreślała szaleńczą radość, znajomość z Olgą Tokarczuk lub szczególne kompetencje w czytaniu jej prozy, ale od razu pojawiły się też inne, w rodzaju: „Cieszę się z Nobla dla Petera Handkego”, manifestujące odrębność, stanowcze odstępstwo od zbyt stadnej radości.

Przymrużenie oka miewało także podłoże bardziej merytoryczne i brało się stąd, że od jakiegoś czasu pisanie Tokarczuk było przez część środowiska literackiego oceniane bez entuzjazmu, czego wyrazem jest równolegle w „Dwutygodniku” publikowany tekst Macieja Jakubowiaka. Rzeczywiście, „Bieguni” czy „Księgi Jakubowe” są dalekie od typu literatury opartej na cyzelowaniu poszczególnych słów i zdań, od eksperymentalnych (i nieprzetłumaczalnych) badań możliwości języka, od małych próz, najchętniej w ostatnich latach docenianych przez rozmaite jury. Tak, ja także zwykle jako krytyczka zajmuję się raczej tamtymi, skupionymi na poziomie zdań literackimi próbami. Niedawno w „Dwutygodniku” pisałam o książkach Urszuli Zajączkowskiej o roślinach i Krzysztofa Środy o rybach w kontekście pracy nad językiem literatury, który coraz częściej wchodzi w zbyt mało dotąd doceniane futrzaste i liściaste światy. Pytałam też o rzecz dziś może w rozmowie o literaturze przyszłości najważniejszą – o możliwość przekształceń literackich języków wobec nowych kryzysów naszego świata, który, jak wiadomo, zmienia się raczej na gorsze, i to szybko.

Otóż pisanie Olgi Tokarczuk – choć to nie uważność na sam język stanowi o jego jakości – znajduje się w samym centrum tej koniecznej literackiej przemiany i w tym sensie bywa nie mniej, choć w zupełnie inny sposób, eksperymentalne od utworów Darka Foksa, Weroniki Murek czy Tymoteusza Karpowicza, którego willę ma podobno przejąć powołana właśnie przez noblistkę fundacja. „Nie ma żadnej historii, istnieją tylko życia ludzi” – takie hasło na żółtej karteczce wisiało podobno przypięte do regału autorki przez cały okres pisania „Ksiąg Jakubowych”, ale odnosi się także do innych jej książek. Olga Tokarczuk przemienia literackie sposoby opowiadania świata, mnożąc głosy, pluralizując narrację, wprowadzając postaci zwierząt, podważając jednoznaczne wersje historii, robiąc wiele potrzebnego zamieszania w zbyt jednolitej często tkance opowieści, dokładając odwracające sensy literackie szczegóły – w mojej ulubionej scenie na kolanach księdza Chmielowskiego, autora jednej z pierwszych polskich encyklopedii i sławnego zdania „koń, jaki jest, każdy widzi”, sadza śpiącego psa. Ksiądz pisze list do swojej przyjaciółki tępym piórem, nie ma jak sięgnąć po nowe, bo nogi musi trzymać sztywno na poprzeczce pod stołem, żeby Saba, siostra Firlejki, się nie obsunęła i nie obudziła.

Tak, wszystkie wymieniane przeze mnie cechy dotyczą w największym stopniu „Ksiąg Jakubowych”, ale ta powieść nie poszła przecież nowo wybraną przez autorkę ścieżką, jest raczej zwieńczeniem poprzednich wysiłków. Pochodzące z jednej z ostatnich scen powieści określenie literatury jako „doskonałości form nieprecyzyjnych”, czyli wyśpiewującego niejednoznaczną wersję wydarzeń polifonicznego chóru, pasuje do samych „Ksiąg Jakubowych”. A także, jeśli szukać analogii, na przykład do odebranego u nas przez krytykę z entuzjazmem „Lincolna w Bardo” George’a Saundersa, gdzie zresztą też w ostatniej scenie dochodzi do zmiany perspektywy za sprawą ducha wcielającego się w konia Abrahama Lincolna.

Mówienie o empatii jako ważnym elemencie pisania i czytania literatury nie jest zatem w ustach Olgi Tokarczuk pustym komunałem – powracające w ponoblowskich wypowiedziach przekonanie, że literatura pomaga zrozumieć drugiego człowieka, wywodzi się wprost z jej pisarskiego wysiłku. Wiadomo, że Nobel jest nagrodą nie tylko literacką, ale przede wszystkim polityczną. Tym razem jednak nie ma tu dysonansu, bo najgłębiej zrozumiana polityczna wartość książek Olgi Tokarczuk – możliwość międzyludzkiego porozumienia – jest zarazem jej najgłębiej zrozumianą wartością literacką.