Odnaleźć się w cudzych dziełach
Edward Krasiński, Dzida, 1964, Zalesie, fot. Eustachy Kossakowski, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie

12 minut czytania

/ Sztuka

Odnaleźć się w cudzych dziełach

Karol Sienkiewicz

Nowa wystawa w Muzeum Sztuki Nowoczesnej stawia przed nami spore wyzwania, a jej główna bohaterka Anka Ptaszkowska wcale nam nie pomaga. Ale też sztuka ma to do siebie, że nie wszystko trzeba w niej rozumieć

Jeszcze 3 minuty czytania

Przedsięwzięcie jest nietypowe – pokazać relacje ze sztuką z perspektywy jednej osoby, która nie dość, że nie jest artystką, to jeszcze unika wszelkich innych określeń. Anka Ptaszkowska obraża się na historię sztuki, fuka na kuratorów, każde słowo, którym ktoś próbuje opisać jej działalność, potrafi wyprowadzić ją z równowagi. Może nie obraziłaby się na określenie „towarzyszka”? Bo towarzyszy artystom i sztuce, w Polsce i we Francji, od lat 60. do dzisiaj. A że – jak twierdzi – robi to na własnych warunkach, może dlatego chciałaby też dyktować warunki tym, którzy ważą się o niej coś powiedzieć. Przekonała się o tym Karolina Plinta, prowadząc „Godzinę szumu”, besztana co chwilę przez Ptaszkowską w swojej własnej audycji. Jedno z pytań, które oburzyło Ptaszkowską, brzmiało: „Jaki był klucz doboru dzieł na wystawę?”.

Nie obrażałbym się jednak zbyt łatwo na Ptaszkowską, bo wszyscy, którzy mieli okazję ją choć powierzchownie poznać, wiedzą, że właśnie awanturnictwo jest motorem jej życia.

Tymczasem odpowiedź jest prosta: na wystawie „Anka Ptaszkowska. Przypadkiem” w Muzeum Sztuki Nowoczesnej zgromadzono prace artystów, z którymi Ptaszkowska się przyjaźniła, współpracowała; często są to dzieła, których była akuszerką. A że wielu z nich zapisało się na kartach historii sztuki, wystawa sprawia wrażenie prawdziwie muzealne, ale zarazem odświeżająco nieortodoksyjne.

Przypadkiem?

ANKA PTASZKOWSKA. PRZYPADKIEM

kuratorka: Maria Matuszkiewicz, Muzeum Sztuki Nowoczesnej, Warszawa, do 23 kwietnia 2023

Sama Ptaszkowska nieustannie była w coś zaangażowana. W Lublinie, gdzie studiowała, współtworzyła grupę Zamek, w Warszawie – Galerię Foksal. Jej pierwszym mężem był artysta Edward Krasiński. Gdy z drugim mężem, fotografem Eustachym Kossakowskim, w latach 70. zamieszkała w Paryżu, założyła konceptualną galerię. Inicjowała liczne współprace między artystami polskimi i zagranicznymi. Namówiła na przyjazd do Polski Daniela Burena. Asystowała wymianie dzieł sztuki między artystami polskimi i amerykańskimi, w wyniku której zbiór amerykańskich prac znalazł się w zbiorach Muzeum Sztuki w Łodzi. Nieustannie walczy o historię, ale z równym entuzjazmem angażuje się też w sztukę młodych twórców. Ma się wrażenie, że zawsze zajmują ją sprawy w danym momencie ważne, wręcz najważniejsze, oczywiście w jej mniemaniu.

Jej zasług oczywiście wystarczy, by legitymowały tę wystawę. Sam tytuł „Anka Ptaszkowska. Przypadkiem” jednak kłamie. Nie ma tu bowiem nic przypadkowego. Ta wystawa ma miejsce, bo sama Ptaszkowska takiej wystawy pragnie. Zresztą napisała do niej scenariusz.

Sprzeczności jest tu więcej. Bo jak można deklarować egalitaryzm, pławiąc się w oceanie własnego ego? Przecież w konstruowaniu wystawy autoportretu jest coś zuchwałego. Taką wystawę o sobie samym trzeba sobie najpierw wyobrazić, wymarzyć. Nazwisko Ptaszkowskiej pojawia się w tytule, ale jej samej na wystawie prawie nie ma. Uśmiecha się tylko ze zdjęcia, które w swoją pracę w 1973 roku wmontował Vincent D’Artista. Sztuka jest tu maską. Ptaszkowska znowu, jak w swej książce „Wierzę w wolność, ale nie nazywam się Beethoven”, ujawnia się na własnych zasadach. Jej „ja” jest nieoczywiste, ukryte za fasadą sztuki i starannie dobranych wspomnień.

Otwarcie wystawy „Anka Ptaszkowska. Przypadkiem”  w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Fot. Anna Szałas / Sztuka do kawy. 

Gdzie jest Anka?

Wystawa jest tak wielowarstwowa, że trudno jest się w niej czasami odnaleźć. W najbardziej oczywistej z warstw stykamy się z pracami mniej i bardziej znanych artystów z Polski i Francji oraz dowiadujemy się, w jaki sposób łączą się z postacią Ptaszkowskiej. Punktem wyjścia jest scenariusz, który główna bohaterka napisała do autobiograficznego filmu. Ale wystawa nie podąża za nim krok w krok. Scenariusz złożony z kilkudziesięciu krótkich części wydano jako osobną broszurę, a liczby umieszczone przy pracach przypisują je do poszczególnych części tego scenariusza. Podobnie jest na stołach, na których rozłożono faksymile dokumentów, listów i katalogów ze zbiorów Ptaszkowskiej. Na prace i dokumenty nałożona jest więc warstwa zawodowej (auto)biografii samej Ptaszkowskiej. W różnych miejscach wystawy rozwieszone też zostały niewielkie głośniki. Przystając przy nich, można posłuchać fragmentów rozmów, manifestów, wspomnień, często wypowiadanych przez samą Ptaszkowską. Ale żeby się zorientować, z jakim tekstem ma się do czynienia, trzeba dosyć głęboko siedzieć w jej historii. W tych odgłosach Ptaszkowska wydaje się przemawiać ze spodnich warstw palimpsestu.

Chociaż nadrzędną regułą rządzącą tą wystawą jest komplikowanie, czasami rozwiązania bywają proste. Henryk Stażewski, nestor polskiej awangardy, czy dzieląca z nim mieszkanie Maria Łunkiewicz-Rogoyska, są reprezentowani na wystawie swoimi obrazami. Podobnie Edward Krasiński, który zastąpił małżeństwo Rogoyskich w mieszkaniu Stażewskiego, ze swoją nieodzowną niebieską linią. Ale na wystawie znalazło się też miejsce na wykonanego przez niego konika na biegunach, który zachował się w Zalesiu, rodzinnym domu Ptaszkowskiej. Tam właśnie w 1968 roku odbył się bal artystów „Pożegnanie wiosny”. Dom, zbudowany przez matkę Ptaszkowskiej w czasie wojny, doczekał się przy okazji wystawy osobnej książeczki „Dom w Zalesiu – i jego pobocza”. W tej skromnej publikacji Ptaszkowska wydaje się najbardziej szczera, najpełniej wybrzmiewa tu hasło z pierwszego zdania jej scenariusza „Ogłaszam: nadchodzi prywatność”. Wystawa nie wydaje się najwłaściwszym medium do tego, by mówić o tym, co prywatne.

Anka Ptaszkowska i Niele Toroni na otwarciu wystawy Vincenta D'Aristy w Galerii 10, Paryż, 1973, fot. Eustachy Kossakowski.Anka Ptaszkowska i Niele Toroni na otwarciu wystawy Vincenta D'Aristy w Galerii 10, Paryż, 1973, fot. Eustachy Kossakowski.

Prywatność była i jest jednak jej metodą pracy. Dziś wydaje się to niedzisiejsze i łatwo dopatrzeć się w tej metodzie konfliktów interesów. Ale dzięki temu artyści, których Ptaszkowska poznała w Paryżu, łączą się z polskimi w naturalny sposób – sama zaaranżowała kilka sytuacji, w których się spotykali. Szczególne miejsce zajmował w tych relacjach Daniel Buren. Ale w jej paryskiej liczonej galerii (z każdą kolejną wystawą nazwa galerii wskakiwała na kolejny numer, zatrzymując się na 36; zasada była czasami sprowadzana do absurdu, np. galerią 5 było zaproszenie na prezentację galerii 6) wystawiali też Carl Andre czy Hiroshi Yokoyama. Galeria oczywiście zbankrutowała. I chociaż sporo tu głośnych nazwisk, w swych zachwytach nad niektórymi artystami Ptaszkowska bywa też całkiem odosobniona, a traktuje ich na równi z gwiazdami art worldu. Może w tym się właśnie kryje jej prywatny egalitaryzm.

Prawda w sztuce

Wierna scenariuszowi pozostała Anna Molska, która na jego podstawie nakręciła o Ptaszkowskiej film, zbudowany głównie na dokumentach z archiwum, zatytułowany „Wyobraźcie sobie, że istnieje prawda w sztuce”. Ptaszkowska i towarzyszący jej artyści przedstawieni zostali trochę jak bohaterowie z filmów Tarantino, jednak sama narracja toczy się raczej rytmem Polskiej Kroniki Filmowej, po kolei i po bożemu.

Film Molskiej o Ptaszkowskiej kończy się tyradą głównej bohaterki o prawdzie, kłamstwie i „jego cichej siostrze hipokryzji”, na ekranie widzimy zaś ją – Ptaszkowską, nie hipokryzję – przechadzającą się w białych muzealnych salach wśród wczesnych prac Krasińskiego. Wkraczamy na inny poziom kaznodziejstwa, rejon wielkich kwantyfikatorów, które bardziej przesłaniają niż wyjaśniają. Tu już nie można zadawać trudnych pytań. Jeśli awangardę potraktujemy jako nośnik objawionej prawdy, przestaje być dyskursywna, nie ma tu miejsca na autokrytycyzm. W te rejony nie mam ochoty za Ptaszkowską podążać.

Przy okazji wychodzą spod tapczanu inne problemy. Na przykład kwestia braku artystek w Galerii Foksal. Wystawa o Ance Ptaszkowskiej spływa testosteronem. Można oczywiście powiedzieć – takie mieliśmy czasy, ale dzisiaj nie powinniśmy już nad tym tak po prostu przejść do porządku dziennego, nawet jeśli mówimy o zamierzchłej przeszłości. Nie ma najmniejszych wątpliwości – nigdy nie była za pan brat z aktualnymi trendami w feminizmie.

Brigitte Niegel, Michel Claura, Anka Ptaszkowska, Ryszard Kiwerski, Eustachy Kossakowski oraz NN przed wejściem do Galerii 18 poświęconej Jacques'owi Charlierowi, 17 rue Campagne-Première, Paryż, 1974, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie.Brigitte Niegel, Michel Claura, Anka Ptaszkowska, Ryszard Kiwerski, Eustachy Kossakowski oraz NN przed wejściem do Galerii 18 poświęconej Jacques'owi Charlierowi, 17 rue Campagne-Première, Paryż, 1974, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie.

Paradoksy i niekonsekwencje

Ptaszkowska z pełnym przekonaniem zmusza nas jednak, byśmy za nią podążali. Jednocześnie nie pozwala do siebie dotrzeć. Jej opowieść składa się z osób, które spotkała i z którymi pracowała. To w przeważającej mierze artyści, mężczyźni.

Jej rola, zawód, pozycja jest trudna do zdefiniowania, a ona sama reaguje warczeniem na wszelkie próby dookreśleń. Jakby mówiła: jestem motylem, którego nie da się przyszpilić do konkretnego gatunku. Jednocześnie obrasta legendą i okrągłymi zdaniami, własnymi i cudzymi, które łatwo ulegają jednak dewaluacji. Maria Matuszkiewicz, wieloletnia współpracowniczka Ptaszkowskiej i kuratorka warszawskiej wystawy, pisze o swojej bohaterce: „Zawsze przedkłada eksperyment i przygodę nad pragmatyczne cele”, „pozostaje wierna ideałowi równości między ludźmi”. Wspomina jej „niechęć do sztywnych ról społecznych i konwencjonalnych sposobów funkcjonowania”. Często powtarzanym sloganem jest zdanie, że Ptaszkowska ma działać „w myśl zasady, że jeśli odrzucimy niemożliwe, zostanie tylko możliwe”.

To wszystko brzmi świetnie. Tylko czy ktokolwiek może sprostać tak wysokim standardom, zwłaszcza jeśli połączy się je z moralnością i poszukiwaniem prawdy? Wypowiadając na głos swoje życiowe formuły, Ptaszkowska naraża się na to, że ktoś kiedyś powie: Sprawdzam. Z pomocą przychodzi jej jednak „linia podziału” z jednego z najbardziej enigmatycznych i zarazem najważniejszych manifestów dawnej Galerii Foksal. Okazuje się, że obok egalitaryzmu Ptaszkowska pielęgnuje też wchodzenie w spory, jawne odrzucenia. Jak pisze Matuszkiewicz, lista wrogów Ptaszkowskiej jest długa. Znajdują się na niej nie ludzie, lecz postawy, na przykład kłamstwo, profesjonalizm i dizajn (to nigdzie nie pada, ale prawdopodobnie również feminizm). Trudno temu w pełni zaufać, ale nie trzeba. Najbardziej ujmujące w Ptaszkowskiej są właśnie jej niekonsekwencje.

Tadeusz Kantor, Panoramiczny Happening Morski, Osieki, 1967, fot. Eustachy Kossakowski, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie.

Konstelacje

Łatwiej zaufać sztuce, konstelacjom dzieł na wystawie, tylko pozornie chaotycznej. A jeśli nawet chaotycznej, to uwodzącej. Paradoksalnie właśnie w kontakcie z dziełami sztuki Ptaszkowska przestaje być potrzebna. W końcu to sztuka gra tu pierwsze skrzypce, fenomenalnie rozegrana przestrzennie przez Agnieszkę Tarasiuk. W otwartej, niepodzielonej ścianami sali Muzeum nad Wisłą, prace wchodzą ze sobą w otwarte dyskusje.

W inicjowaniu takich artystycznych dialogów Ptaszkowska niejednokrotnie uczestniczyła. Tak powstała „Chata rozsadzona” Daniela Burena. Instalacja francuskiego artysty, dziś wchodząca w skład kolekcji Muzeum Sztuki w Łodzi, powstała specjalnie do prezentacji obrazów Henryka Stażewskiego na wystawie „Dialog” w Moderna Museet w Sztokholmie w 1985 roku. To Ptaszkowska po raz pierwszy przywiozła Burena do Polski jeszcze w latach 70., gdy miał wspólną wystawę z Edwardem Krasińskim w galerii Repassage i gdy po raz pierwszy namalował swe słynne pasy na oknach mieszkania-pracowni Stażewskiego.

Ale to wystawa przyjemna nie tylko z uwagi na wagę prezentowanych dzieł. Oparta jest na tak arbitralnych wyborach, że nie można od nas oczekiwać, że zrozumiemy jej wszystkie zakamarki. Nie pozostaje nam nic innego, niż się im poddać.