LITERATURA
1. Książki pierwsze i kolejne
Jeszcze parę lat temu zdawało się, że debiuty literackie potrzebują specjalnego wsparcia. To dlatego powstały m.in. Nagroda Conrada i Nagroda Gombrowicza, ale też cykl recenzji pierwszych książek w „Dwutygodniku”. W tym roku sprawy wyglądały już całkiem inaczej: wśród pięciu nominacji do Nagrody Gdynia w kategorii „proza” znalazły się trzy debiuty (jeden z nich zwyciężył); w finałowej siódemce Nagrody Nike debiuty były dwa. A media, również te mainstreamowe, chętnie przyglądają się nowym nazwiskom na literackiej giełdzie i co chwilę ogłaszają pojawienie się pokoleniowych talentów. Można się cieszyć, bo nowych głosów nigdy za wiele; ale można też zacząć się martwić, czy za chwilę wsparcia nie będą potrzebowały drugie i kolejne książki.
Tekst Adama Woźniaka o „Misterium” Marcina Oskara Czarnika
Tekst Magdaleny Kargul o „Borysie albo jednym dniu lata” Małgorzaty I. Niemczyńskiej
Tekst Olgi Wróbel o „Nieuzasadnionym poczuciu szczęścia” Tomasza Tyczyńskiego
Tekst Antoniny Tosiek o „Wniebogłosie” Aleksandry Tarnowskiej
Tekst Igora Kierkosza o „Objawieniu Bogini-Świni” Marcina Czuba
2. Krytyka i komputery
Gdy Adam Wrotz zapytał na tych łamach: „Czy bohater polskiej powieści kupił już sobie komputer?”, sugerując, że literatura polska odtwarza przeterminowane światopoglądy, komputery polskich czytelniczek i czytelników rozgrzały się do czerwoności. Reakcje w mediach społecznościowych bardzo były pouczające i pokazały, że literatura wciąż potrafi budzić emocje. Ale przy okazji chyba dowiodły, że coś musi być na rzeczy, i z niedofinansowaniem piszących (co stało się nawet bardziej odczuwalne w środku szalejącej inflacji), i z komputerami. Bo z kolei o tym, jak, podpięte do internetu i mediów społecznościowych, namieszały w krytyce literackiej i sprawiły, że czasem trudno ją odróżnić od promocji, toczyła się osobna, nie mniej emocjonująca dyskusja.
Tekst Adama Wrotza o kryzysie polskiej literatury
Tekst Igora Kierkosza o krytyce literackiej i filmowej
Tekst Agaty Sikory o problemach krytyki literackiej
Polemika Jakuba Banasiaka z tekstem Agaty Sikory
3. Osoby pojedyncze
Emocje towarzyszyły też książkom, których autorki (bo zwykle właśnie kobiety, rzadziej mężczyźni) nie ukrywały, że o nich mowa. Jednych irytował ten, jak twierdzili, przejaw narcyzmu epoki mediów społecznościowych; drugich zachwycało poszerzanie wrażliwości i odsłanianie dotychczas skrywanych horyzontów. Do tego nie całkiem było wiadomo, jak mówić o książkach, w których osobiste doświadczenia mieszają się z literacką formą (a czasem i fikcją): jak o świadectwach (ostrożnie) czy jak o literaturze (bez ceregieli)?
Tekst Olgi Wróbel o książce „Jak płakać w miejscach publicznych” Emilii Dłużewskiej
Tekst Antoniny Tosiek o „Wstręcie” Malwiny Pająk
Tekst Olgi Wróbel o „Czerwonym młoteczku” Doroty Kotas
Tekst Agaty Sikory o prozie autobiograficznej
4. Ukochane chłopki
Pierwszą połowę roku zdominowała jedna z takich książek, zresztą już w tytule stawiająca sprawy jasno: „Moja ukochana i ja” Renaty Lis. Trochę autobiograficzna, trochę eseistyczna, trochę wyznanie, a trochę intelektualna refleksja, ta książka zadziałała przede wszystkim jako opowieść dojrzałej kobiety żyjącej w związku z dojrzałą kobietą o układaniu sobie spraw w homofobicznym społeczeństwie. Drugie półrocze szturmem wzięły za to „Chłopki. Opowieść o naszych babkach” Joanny Kuciel-Frydryszak. W tej książce, złożonej z głosów kobiet żyjących w dwudziestoleciu na wsi oraz głosów ich córek i wnuczek, samej autorki niby było niewiele, za to wiele było nas wszystkich, naszych przodkiń, wszystkich nieszczęść, jakie zostawiły nam w spadku, i kilku małych szczęść.
Rozmowa Agaty Sikory z Renatą Lis
Tekst Marty Madejskiej o „Chłopkach” i innych nowych odsłonach historii ludowej
5. Kreski, kropki
Poza wszystkim był to też po prostu niezły rok dla polskiego komiksu. Ukazała się nowa książka Macieja Sieńczyka, książkę z tekstem i obrazami wydała noblistka, pojawiło się sporo świetnych tytułów (choćby „Trzy siostry” czy „Fungae”), a do tego wyszedł ostatni tom „Bajki na końcu świata” Marcina Podolca. Komiksy drugi rok z rzędu były wyróżniane w Nagrodzie Literackiej m.st. Warszawy i nawet Paszporty „Polityki” zmieniły nazwę kategorii „literatura” na „książka”, żeby za fenomenalny „Festiwal” nominować Jacka Świdzińskiego. A ten, tak się złożyło, został pierwszym w historii „Dwutygodnika” felietonistą komiksowym.
Teksty Jakuba Popieleckiego o: „Trzech siostrach” Anny Poszepczyńskiej; „Spotkaniu po latach” Macieja Sieńczyka; „Fungae” Wojtka Wawszczyka i Tomasza Leśniaka; „Panu Wyrazistym” Olgi Tokarczuk i Joanny Concejo
Rozmowa Olgi Wróbel z Marcinem Podolcem
Rozmowa Krzysztofa Umińskiego z Jackiem Świdzińskim
Felietony Jacka Świdzińskiego
Maciej Jakubowiak
MUZYKA
1. Wieś się niesie
Człowiek wyjdzie ze wsi, ale wieś z człowieka nigdy – powiadają i szczęśliwie mają rację, bo przecież od lat w czołówce najciekawszych muzycznych inicjatyw znajdują się te czerpiące z tradycji polskiej wsi. Kolejni artyści z powodzeniem czytali ją przy pomocy najrozmaitszych interpretacyjnych kluczy. Księżyc w wiejskich melodiach usłyszał dream-pop, Rogińskiemu kurpiowskie pieśni przywiodły na myśl klasycznego bluesa, a Lumpeks stan kompletnego zatracenia w oberku przełożył na Colemanowski free jazz. A to przecież tylko mały wycinek niczym z łowickiej pracowni. W mijającym roku ta lista wydłużyła się o kolejne świetne albumy. Mam na myśli przede wszystkim płyty „GTI” duetu Opla, który postanowił ponownie zelektryfikować polską wieś, oraz „Huta Luna”, gdzie Furia wraca do korzeni – nie tylko tych blackmetalowych. Nowe wydawnictwo Ślązaków z takim wyczuciem przeszczepia rytmy podsłuchane na wiejskich potańcówkach, że w sieci można było trafić na głosy, że to właśnie drużyna Nihila powinna była zilustrować filmowych „Chłopów”. A skoro już jesteśmy przy ekranizacji powieści Reymonta, to warto dodać, że soundtrack autorstwa L.U.C.-a rozpalił dyskusję wokół muzycznego dziedzictwa polskiej wsi, jak nic od czasów „ojDADAna” Ciechowskiego. Kury piejo, a karawana jedzie dalej? Niby jedzie, bo ten słowiański miks L.U.C.-a ma wielu odbiorców, ale i głosy krytyczne brzmią donośniej niż kiedykolwiek wcześniej.
Muzyka Zakorzeniona i alternatywny soundtrack do „Chłopów”
Maciej Bobula o Furii i płycie „Huta Luna”
Piotr Tkacz-Bielewicz o Opli i płycie „GTI”
2. Nagrania społecznie wrażliwe
Istnieje taka tendencja, by o sprawach trudnych, traumatycznych i wciąż żywych mówić metaforami. Najlepiej subtelnymi, nienarzucającymi się. W tej roli sprawdzają się nagrania terenowe, które mówią nawet wtedy, gdy autorowi trudno pozbierać myśli. Może właśnie dlatego w ostatnich miesiącach field recording zajmował ukraińskich kompozytorów Heinaliego czy Igora Yalivca. O ogromnym potencjale krytycznym nagrań terenowych w polskim kontekście pisał w przekrojowym artykule Bartosz Nowicki. O ich praktycznej stronie opowiadał natomiast Rafał Iwański, którego „Podobno gdzieś tam walczą” stanowi dźwiękowy zapis granicy polsko-białoruskiej doby kryzysu migracyjnego. Także na tych łamach o kolejne konteksty (antropologiczne, historyczne, polityczne) wzbogacał nagrania terenowe ich wieloletni praktyk – Marcin Dymiter. Co może być politycznego w słuchaniu? No cóż, poczekajcie tylko na czytania ustawy wiatrakowej.
Alicja Czyczel, „Toń”, fot. Patryk Wasążnik
3. Dziwnie, lecz z humorem
W polskim popie rządziła nuda. Na szczęście pojawiła się też Pola Nuda. A także jej weseli kompani: Franek Warzywa, Bogdan Sekalski czy – to trochę dalszy strzał, ale takie prawo podsumowań – julek ploski. O tym barwnym środowisku, które lubi sobie pośmieszkować i prosi się, by wrzucić je do szufladki outsider art, choć przecież rekrutuje się z absolwentów ASP, pisał w obszernym artykule Piotr Kowalczyk. Sztuki wizualne to także domena Ewy Sad. Jej debiutanckie „Bum Bum” to album równie nieprzewidywalny, eklektyczny, jak i miejscami naiwny. Ewa Sad, która współtworzyła zarówno indie-popową grupę Sorja Morja, jak i inicjatywę Polonia Disco, która próbowała rzucić nowe światło na disco polo, wpisuje się w szerszy trend wywracania rodzimego popu. Wrzućmy do niego jeszcze julka ploskiego, który z hitów głównego nurtu wyekstrahował czysty vibe. Rekonfigurując części popkulturowej układanki, autor „Hotel *****” tworzy bangery, które zdaniem Pawła Klimczaka „sytuują się daleko od toksycznej ironii, ale relatywnie blisko żartu”. Polski pop rozbrajaliśmy więc w tym roku humorem (i ku uciesze świata).
4. Festiwale, ale…
W ostatnich dwunastu miesiącach festiwale muzyczne mierzyły się z licznymi wyzwaniami. Na szczycie tej listy należałoby pewnie umieścić trudniejszą sytuację ekonomiczną wielu ich uczestników, ale przecież to nie koniec wyliczanki. Pisaliśmy więc o długofalowych kulturowych skutkach pandemii, która nauczyła nas żyć bez festiwali. Przyglądaliśmy się również temu, czy te wielkie imprezy działają w zgodzie z zasadami zrównoważonego rozwoju (spoiler: nie) i jakie zmiany można by wprowadzić na tym polu, żeby się nam całkiem nie wyjałowiło.
5. Wielkie płyty
Płyt ważnych, pięknych i potrzebnych ukazało się w tym roku oczywiście milion, więc opisaliśmy tylko drobny ułamek tego stosu. Mam jednak wrażenie, że udało nam się odnotować tych kilka kluczowych dla mijającego roku premier. Bo jeśli miałbym wskazać jeden album z kategorii pop/r&b, postawiłbym na Kelelę. Gdyby to miała być płyta metalowa, sięgnąłbym po Furię. A jeśli chcieliby państwo punk rocka, najlepiej z domieszką hardcore’u – proszę bardzo, oto Zulu. Ma być dialog z tradycją, ale dla odmiany nie tą rodzimą? Nie szukajcie dalej, bierzcie Lankum! Coś na parkiet? Dobrze się składa, bo mamy Sofię Kourtesis. Jakieś indie piosenki? Słuchajcie Yvesa Tumora (tylko, błagam, nie na żywo!)! No i jazz, zapomniałbym o jazzie. A byłoby szkoda, bo Marek Pospieszalski kontynuuje świetną wydawniczą passę. „Płyta roku?” – zapytacie. Taka, co kręciła się dniem i nocą, prowokując do przemyśleń i wzruszeń, do machania łapami i kręcenia głową. To przecież „Maps” billy’ego woodsa, na której punkcie odleciałem, na co są w sieci niezbite dowody.
Jan Błaszczak o Zimbabwe, neokolonializmie i geniuszu billy’ego woodsa
TEATR
1. Triumf tańca
„Ciało powinno być przed tekstem” – to zdanie z „Refrakcji” (Instytut Teatralny) Weroniki Pelczyńskiej, Patrycji Kowańskiej i Magdy Fejdasz dobrze podsumowuje tegoroczną dyskusję o współczesnym teatrze i miejscu tańca na scenie. O ile przez lata np. dramaturg i dramaturżka wykształcili sobie silną, autonomiczną pozycję w teatralnym obiegu, o tyle choreograf i choreografka zawsze byli gdzieś w tle. Niby był taniec na scenie, ale przy okazji. Środowisko taneczne skumulowało energię i mocno, pewnie walczyło o autonomiczną przestrzeń. Na łamach „Dwutygodnika”, wspierając tę walkę, przez cały rok publikowaliśmy rozmowy, teksty, manifesty środowiska tanecznego. Najwyższą stawką było powołanie centrum choreograficznego, warszawskiej sceny tańca, tak, aby twórczynie i twórcy nie musieli ubiegać się o wydzielanie terminów w repertuarach teatrów dramatycznych. W drugiej połowie roku udało się osiągnąć sukces – środowisko choreograficzne otrzyma swoją przestrzeń w pawilonie nad Wisłą, który opuszcza przeprowadzające się na plac Defilad Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Myślę, że ten rok możemy zamknąć uczciwym przyznaniem, że, owszem, nadal obserwujemy zwrot choreograficzny w polskim teatrze.
Rozmowa o cielesności w tańcu
Podkast Dwutygodnika z Zuzanną Berendt i Joanną Szymajdą
Zuzanna Berendt pisze o Kongresie Tańca w Katowicach
Rozmowa z Joanną Szymajdą o potrzebie powołania centrum choreograficznego
Katarzyna Słoboda i Teresa Fazan o odrębności zawodu choreografa i choreografki
2. Krystian Lupa i porażka zmian
Puszka Pandory otworzyła się i zaczęły z niej wypełzać instytucjonalne nieszczęścia. Po konflikcie z ekipą techniczną, oskarżającej reżysera o autorytarny styl pracy, Teatr La Comédie w Genewie w ostatniej chwili odwołał „Les Emigrantes” Krystiana Lupy. To coś, na co nie odważył się żaden z polskich teatrów, gdzie reżyser z dużym nazwiskiem jest osią, wokół której funkcjonuje cała instytucja. W środowisku teatralnym, po raz kolejny, rozpoczęliśmy dyskusję o standardach pracy twórczej oraz standardach w pracy twórców. Dyskusję, z której nie udało się wyciągnąć wniosków. Porażek jest tu więcej. Ostatecznie Krystian Lupa „Les Emigrantes” wystawia w Odéon-Théâtre de l’Europe w Paryżu, na jednej z najbardziej prestiżowych europejskich scen.
W zeszłorocznym podsumowaniu, opisując sukces spektaklu „Rohtko” Łukasza Twarkowskiego i Anki Herbut, cieszyłam się, że do braw przed aktorami wyszła ekipa techniczna, i wieszczyłam, że „to nie tylko gest, ale i jaskółka zmian, wystąpienie przeciw reliktowi – pozycji artysty jako nadrzędnej w instytucji kultury”. Jakże się pomyliłam!
Na koniec kolejnego roku jestem już przekonana, że zmiana systemowa, która będzie dokonywała się w organizowaniu pracy artystycznej, ujarzmieniu mitu geniusza i autorytarnego sposobu zarządzania pracą przy spektaklach, dopełni się raczej wraz z naturalną zmianą pokoleniową. A na to przyjdzie nam czekać przez lata. Pamiętajmy jednak, że na dnie mitologicznej puszki znajdowała się nadzieja.
Maciej Nowak o schyłku epoki mistrzów
Anna Pajęcka o potrzebie systemowych zmian w teatrze
3. Sztuki performatywne jako świeże powietrze
Rok 2023 w dziale teatralnym otworzyliśmy tekstem Piotra Morawskiego o tym, że „teatr nie daje rady”. Morawski słusznie punktuje wyczerpanie, któremu ulegają fetowane przez ostatnie lata teatralne widowiska. „Afera Lupy”, która wybuchła kilka miesięcy później, pokazała także zabetonowanie niektórych scen i brak otwartości na zmianę. Jeśli rok 2023 był rokiem poszukiwania nadziei na nowe w środowisku choreograficznym, to być może kolejny będzie takim rokiem dla sztuk performatywnych. Te bowiem także upominają się o tożsamość odrębną od teatru dramatycznego. Mówią o tym na naszych łamach Anna Karasińska, Małgorzata Wdowik i Wojtek Ziemilski.
Być może to właśnie uznanie sztuk performatywnych za część teatralnego ekosystemu i znalezienie miejsca na specyfikę pracy tworzących w tym nurcie, opartą na procesie, na innym aktorstwie, wpuści do publicznego systemu trochę świeżego powietrza. A jeśli dzięki temu będziemy mieć okazję do częstszego oglądania takich sztuk jak „Niepokój przychodzi o zmierzchu” Małgorzaty Wdowik (Wrocławski Teatr Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego), to publiczność tylko na tym skorzysta. Bo to wybitna sztuka.
Piotr Morawski o wyczerpaniu teatru
Rozmowa z Anną Karasińską, Małgorzatą Wdowik i Wojtkiem Ziemilskim
Wiktoria Tabak o spektaklu „Niepokój przychodzi o zmierzchu”
4. „Dialog”
Środowisko teatralne rzadko bywa jednogłośne. Ścierają się interesy, konflikty, zaszłości. Zdaje się jednak, że w tej konkretnej sprawie udałoby się stworzyć sojusze nieoczywiste. Po odejściu wieloletniego redaktora naczelnego czasopisma „Dialog”, Jacka Sieradzkiego, na wniosek Instytutu Książki, do redakcji wprowadził się Antonii Winch. Członkinie i członkowie redakcji otwarcie, odważnie sprzeciwiając się zarówno organizatorowi, jak i nowemu szefostwu, wzywani na dywanik, upominani – ustali. Ostatecznie ze wsparciem m.st. Warszawy powołali odpowiednik dawnego „Dialogu” – „Dialog Puzyny”. Pierwszy numer poświęcono „przejętym” instytucjom, które w ostatnich latach zostały znacząco osłabione przez polityczne zmiany kadrowe. Ta historia ma jednak happy end. Antonii Winch z końcem roku opuszcza redakcję „Dialogu”, oddając najważniejsze pismo teatralne w ręce tych, które i którzy dobrze wiedzą, jak je prowadzić. Niech nam „Dialog” żyje sto lat!
Podkast Dwutygodnika o „Dialogu”
5. „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję”, reż. Mateusz Pakuła
Witold Mrozek na łamach „Dwutygodnika” napisał o spektaklu „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję”, że „to najlepsze od lat przedstawienie w nowohuckiej Łaźni Nowej”. Koprodukcja krakowskiego teatru z Teatrem im. Żeromskiego w Kielcach, wyreżyserowana przez Mateusza Pakułę, autora tekstu, zdecydowanie wymaga odnotowania w podsumowaniu roku. To spektakl na czterech aktorów, zagrany do bólu, bez formalnych fajerwerków, bądź, jak pisze Mrozek, „minimalistyczny, ale nie sterylny”. Doświadczenie szlochającej, często wcale nie w ukryciu, publiczności dotyczy pewnie nie tylko setu, na który akurat się wybrałam. Myślę, że Pakuła stworzył coś więcej niż spektakl – doświadczenie, którego bardzo społecznie potrzebowaliśmy, żeby rytualnie, wspólnie przepracować pandemiczne śmierci i podomykać swoje rozdziały. Czasem naprawdę przydaje się teatr.
Witold Mrozek o „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję”
Anna Pajęcka
FILM
1. Chłopi
To mógł być mój rok, był to jednak rok „Chłopów”, filmu, w którym postać Jakuba Sochy nie odgrywa żadnej roli. A przecież w książce Noblisty Socha – były powstaniec, artysta, kłusownik – to ważna figura. Zostawmy to, w czasach, gdy niewiele polskich filmów robi dobre wyniki w kinach, animacja DK Welchman i Hugh Welchmana przyciągnęła przed ekrany prawie dwa miliony Polaków. Film nie jest arcydziełem na miarę „Drzewa na saboty” Ermanno Olmiego, ale mojej mamie się podobał, mówi, że przeniósł ją do wsi, w której się wychowała. Mama nie ma stu pięćdziesięciu lat, nie może pamiętać tej samej wsi co Jagna, ale wierzę jej. Mnie na pewno „Chłopi” podobali się bardziej niż „Twój Vincent”, bardziej niż nowy „Znachor”, choć oba filmy cierpią na tę samą chorobę – wieś jest w nich podkolorowanym skansenem, w którym żyją ludzie, którym przy przebieraniu grochu zawsze przygrywa muzyka na żywo. Ale co naprawdę mi się w nim podobało? Chyba tło, które dzięki technice malarskiej użytej przy filmie, pulsuje, zmienia się, żyje. A i tak najlepsza rzecz o chłopach to „1670”, mimo że większość głównych bohaterów i bohaterek tego świetnie napisanego i zrealizowanego serialu to jednak reprezentanci polskiej szlachty. O serialu będziemy pisać już niedługo.
Michał Wieczorek o ścieżce dźwiękowej do „Chłopów”
2. Granica
Najważniejszy film roku. Kino jest prawie zawsze spóźnione, za długo trwają te wszystkie przygotowania, żeby można było jakimś filmem złapać to, co właśnie się dzieje. Agnieszce Holland się udało – ciekawe, że właśnie jej, a nie nikomu z jej młodszych kolegów i koleżanek. W „Zielonej granicy” nie ma zdystansowanej perspektywy, dzielenia włosa na czworo. Film jest czarno-biały i tak też zostają tu rozdzielone racje. Ale chwyta za serce, może dlatego, że nie da się pozbyć świadomości, że ta opowieść rozgrywa się w Polsce. Jakie to rodzi uczucie? Jednym z nich jest na pewno wstyd.
Iwona Kurz o „Zielonej granicy”
Podkast Dwutygodnika. Rozmowa z Agnieszką Holland
3. Nowa fala kina brytyjskiego
Od delikatnego, pastelowego „Aftersun” aż po błyszczące, krzykliwe „How to Have Sex”. Rośnie fala nowego kina brytyjskiego. Do tego zbioru wypadałoby włożyć jeszcze „Georgie ma się dobrze”, a może także „Cichą dziewczynę”, choć ten ostatni to film irlandzki. Różne poetyki, różne strategie, ale skoro fala, to muszą być jakieś podobieństwa – to wszystko opowieści o dzieciakach, które wchodzą w dorosły świat, pozbawione dydaktyzmu, zagrane z intensywnością.
Jakub Socha o „Aftersun”
Karolina Kosińska o „Cichej dziewczynie” i „Georgie ma się dobrze”
4. Balkon, plaża, kebab
W styczniu trafił do kin jeden z mocniejszych debiutów w polskim kinie od lat. „Chleb i sól” to kino zacierające granicę między dokumentem a fabułą. Scenariusz, jak można wyczytać w wywiadach, miał około czterdziestu stron, puste miejsca wypełnili aktorzy, widać, że ciągną swoich bohaterów tam, gdzie czują, niekoniecznie tam, gdzie prowadzi tekst. Rozmowy o niczym, hiphopowe nawijki. Balkon, plaża, kebabownia, gdzie młodzi spędzają sporo czasu i oddają się zadręczaniu pracujących za ladą emigrantów. „Chleb i sól” to jednak nie tylko zapis socjologiczny o wykorzenieniu, kryzysie i Polsce B. To także opowieść o przemocy, która wyrywa nas z domu, stoi u podłoża edukacji, relacji międzyludzkich i miłosnych. Formuła filmu jest pojemna, buzujące w bohaterach emocje – wstyd, pożądanie, chłód, ból, tęsknota – mieszają się ze sobą. Przez długi czas nie wiadomo, gdzie nas Kocur prowadzi, czy oglądamy polską „Nienawiść” czy raczej polskie „Nieustające wakacje”.
Klara Cykorz o filmie „Chleb i sól”
5. „Pod ziemią”
„Pod ziemią” Włocha Michalangelo Frammartina to film prawie niemy, pozbawiony napisów. Całość rozgrywa się w latach 50. Obserwujemy grupę speleologów, która eksploruje nieodkryty system jaskiń głębinowych w Kalabrii. Równolegle patrzymy na starego pasterza, który w towarzystwie osiołka dogląda pasących się na górskich łąkach krów. Te historie w żaden sposób się ze sobą nie przecinają, ale rezonują ze sobą. Frammartino rozpoczyna film archiwalnym reportażem, w którym dziennikarz wraz z kamerzystą jadą zewnętrzną windą na sam szczyt nowo wybudowanego drapacza chmur. Wektory są jasno wyznaczone, ale Włocha nie interesują proste równania i oceny rzeczywistości, raczej jej wielowymiarowość. Industrializacja pcha człowieka ku górze, sztuczne raje znajdują się na szczytach ze szkła i betonu, ludzie w kalabryjskim miasteczku oglądają ten materiał na małym, ustawionym przed barem telewizorze. Gdzieś obok grupa marzycieli zapuszcza się w głąb ziemi, szukają ściany, która zamyka system jaskiń. Na jeszcze innym planie życie starego pasterza zwyczajnie gaśnie. Kiedy oglądałem delikatny, niespodziewany finał, nagle dopadła mnie myśl, że oto obejrzałem zagubiony odcinek serialu „Było sobie życie”, w którym mozolna podróż przez tunele, szczeliny, w błocie, ciemności, pod tysiącami ton skał nad głową jest tak naprawdę podróżą do wnętrza człowieka.
Rozmowa Marty Bałagi z Michalangelo Frammartino
Jakub Socha
SZTUKA
1. W Krakowie bez zmian
Ten rok rozpoczął się wydaniem zadziwiającej publikacji Marii Anny Potockiej „Kobieta postfeministyczna”. Książki szkodliwej, skrajnie konserwatywnej, antyfeministycznej i utrwalającej patriarchalną perspektywę na świat. A napisanej przez dyrektorkę obu (!) najważniejszych krakowskich instytucji sztuki współczesnej, czyli MOCAK-u i Bunkra Sztuki. Książka została oczywiście źle przyjęta, ale paradoksalnie nie przeszkodziło to autorce w zasiadaniu w jury Literackiej Nagrody Nike i najwyraźniej nie zaszkodziło jej pozycji w samym Krakowie. Z końcem roku budzący kontrowersje konkurs na nową dyrektorkę Bunkra wygrała Delfina Jałowik, prawa ręka Potockiej w od lat głównie przynoszącym rozczarowania MOCAK-u. Środowisko prawdopodobnie zmęczone bojkotowaniem galerii i brakiem miejsc do prezentacji sztuki gremialnie składało gratulacje zwyciężczyni. My również liczymy, że jednak będzie to nowe otwarcie, Jałowik sprosta oczekiwaniom i definitywnie odetnie pępowinę łączącą ją z MOCAK-iem.
Iwona Demko analizuje książkę Marii Anny Potockiej
2. We Wrocławiu zmiany
Z końcem roku Wrocław zaskoczył rewelacyjną imprezą lokalnego i jak się okazało, również bardzo silnego środowiska artystycznego: Wrocław Off Gallery Weekend. Brzmiało jak kolejny typowy art weekend, a okazało się jednym z najbardziej odświeżających wydarzeń artystycznych tego roku, bez wielkich nazwisk, splendoru narodowych instytucji i wystawnych bankietów, za to z performensami, koncertami, posiadówkami i karaoke. To sama sztuka stała tam w centrum uwagi. Drugim wrocławskim odkryciem tego roku, również całkowicie niezależnym, okazało się Muzeum w Podziemiu. Inicjatywa byłych pracowników pogrążonego w głębokim kryzysie Muzeum Współczesnego, oparta na działaniach efemerycznych i eksperymentalnych prezentowanych we wrocławskich galeriach i podczas festiwali takich jak Survival czy właśnie Off Weekend.
Marta Czyż o Wrocław Off Gallery Weekend
Wywiad Irminy Rusickiej z Muzeum w Podziemiu
3. W Warszawie Turnus
W Warszawie też powiało trochę świeżego powietrza za sprawą nowej kawiarnio-galerii prowadzonej przez Kamilę Falęcką i Marcelinę Gorczyńską na zupełnie dotąd pomijanej na artystycznym szlaku Woli. W Turnusie na Wolskiej ogląda się wystawy młodych artystów, gra w szachy z artystami w wieku średnim, wymienia ubraniami, słucha muzyki, rozmawia i je torty pieczone przez zmęczonych przynależnością do establiszmentu warszawskich galerzystów. Po prostu jest tam fajnie. Tak fajnie, że Turnus zgarnął nagrodę Warsaw Gallery Weekend i gościł zimowy kiermasz sztuki najlepszych warszawskich galerii. Analogia ze Świetlicą Sztuki Raster z przełomu XX i XXI wieku nasuwa się sama. Kibicujemy.
4. Instytucje przejęte
Zachęta, CSW Zamek Ujazdowski i Muzeum Sztuki w Łodzi w końcu w pełni pokazały, jak wyglądają instytucje sztuki współczesnej według PiS-u. Mogliśmy tam oglądać głównie testosteronowe wystawy mężczyzn w wieku średnim i starszym, mierzących się z mistrzami malarstwa nowożytnego, kuratorowane przez mężczyzn w wieku podobnym. Czy w przyszłym roku czeka nas powtórka z rozrywki w Polskim Pawilonie w Wenecji, który należeć ma do Ignacego Czwartosa i jego licznych interpretacji ukrzyżowań, mesjanistycznej wizji polskiej historii, żołnierzy wyklętych, sarmatów i antyniemieckiego resentymentu? Podobno są jeszcze szanse na uratowanie tej sytuacji. Efektem upolitycznienia czołowych instytucji sztuki jest na pewno dominacja malarstwa, które w głównej mierze gościło w przestrzeniach galerii prywatnych, gdzie w tym roku siłą rzeczy przeniosło się życie artystyczne stolicy. I pewnie dlatego wśród nominowanych do Paszportów „Polityki” znalazły się same malarki i malarze. Tak jakby inna sztuka nie istniała.
Stach Szabłowski o polskiej scenie sztuki współczesnej w czasach PiS-u
Maria Poprzęcka o Zachęcie Janusza Janowskiego
Rozmowa ze zwolnionymi dyrektorami MSL, NOMUS-a i Labiryntu
5. Macierzyństwo, dzieciństwo, opiekuństwo
Ten rok obfitował w wystawy i debaty podejmujące temat macierzyństwa, dzieciństwa, pełnienia funkcji opiekuńczych, również na poziomie pragmatycznym. Zagadnień dotąd marginalizowanych w dyskursie sztuki współczesnej. Ania Witkowska w szczecińskiej Trafostacji pokazała prace opowiadające o zmęczeniu matki artystki, w Białymstoku otworzyła się wystawa o radykalnym rodzicielstwie, w Muzeum Warszawy o traumach dzieciństwa, a we wrocławskim BWA stworzona przez dzieci wystawa o błocie. Rozwija się współzałożone przez Anię Witkowską Plenum Osób Opiekujących Się, które zrzesza i walczy o prawa osób tworzących sztukę i jednocześnie pełniących funkcje opiekuńcze, niekoniecznie wobec dzieci. Organizowane przez Plenum debaty, spotkania, grupy robocze, ziny i interwencje artystyczne coraz częściej towarzyszą wystawom w instytucjach nie tylko na poziomie teoretycznych rozważań, ale również praktycznych rozwiązań.
Rozmowa Moniki Weychert z Anią Witkowską
Rozmowa Iwony Demko z Agnieszką Brzeżańską
Paulina Wrocławska
UKRAINA
1. Solidarność
W drugim roku pełnoskalowej wojny ukraińska kultura przeszła od pilnych decyzji reaktywnych w celu ratowania dziedzictwa i ludzi, od bojkotów i głośnych protestów przeciwko rosyjskiej agresji do refleksji nad własną sytuacją i opracowania strategii na najbliższą przyszłość. Ukraińcy skupili się na ścisłej współpracy międzynarodowej i zwróceniu uwagi świata na zbrodnie armii rosyjskiej, genezę tej wojny i jej konsekwencje dla społeczności europejskiej. Ukraińscy badacze i naukowcy przyczynili się do rozwoju debaty na temat dekolonizacji, temat ten zabrzmiał na najważniejszych międzynarodowych platformach kultury. W tym kontekście ważnym zadaniem twórców kultury było budowanie sieci solidarności między różnymi krajami z doświadczeniem kolonialnym lub sowiecką historią.
O dekolonizacji rozmawia Botakoz Kassymbelowa
Jak podarowaliśmy europejskie oblicze Imperium
Jak Imperium Rosyjskie wymazało małe narody
O zwrocie symbolicznego dziedzictwa kulturowego
2. Księgarniany boom
W tym roku niektóre rzeczy zaskoczyły samych Ukraińców. Nikt nie spodziewał się prawdziwego boomu na księgarnie. W ciągu ostatniego roku tylko w Kijowie otwarto 15 nowych miejsc, wiele z nich stało się przestrzeniami wspólnych doświadczeń i emocji – rodzajem klubów, kawiarni i miejsc dla wydarzeń publicznych. Oczywiście było to wynikiem planów wydawców, by wrócić do przedpandemicznej dynamiki w biznesie, ale pokazało także desperackie pragnienie Ukraińców, aby oprzeć się zniszczeniu ośrodków kultury, uniwersytetów i bibliotek w Ukrainie przez Rosjan. Można uznać, że są to kroki tworzenia w odpowiedzi na zniszczenie: w listopadzie tego roku Rosjanie zbombardowali jedno z najbardziej cennych miejsc dla mieszkańców Chersonia – bibliotekę naukową, jeden z największych ośrodków kultury na południu Ukrainy, zniszczyli również dom-muzeum Poliny Raiko, wysadzając w powietrze elektrownię wodną w Kachowce.
3. Niezniszczalność
Trudnym doświadczeniem dla całej społeczności kulturalnej był przylot rosyjskiej rakiety na dziedziniec Narodowego Muzeum Sztuki w Odessie, które właśnie w tych dniach skończyło 124 lata. Jednak minął tylko miesiąc, a zespół Muzeum, przy wsparciu organizacji międzynarodowych, odnowił budynek i ponownie otworzył swoje sale dla zwiedzających.
Świadectwem siły instytucjonalnej można również nazwać to, że dyrektorka Narodowego Muzeum sztuki Chanenków Julia Vaganova została laureatką włoskiej nagrody Laurentum za ratowanie dziedzictwa kulturowego, a ponadto samo muzeum Chanenków znalazło się na liście nominowanych do nagrody Europejskie Muzeum Roku (EMYA). Pojawienie się nowych miejsc kultury oraz odbudowa i ochrona już istniejących podczas codziennych zbrojnych ataków agresora – to kolejny rok niezniszczalności.
O domu artystki Poliny Rajko
O roli tłumaczeń ukraińskiej klasyki
O odwadze i szczerości na krawędzi kontrowersji w tekstach artystycznych
4. Nasze my
Prawie największym przejawem ukraińskiej afirmacji życia w 2023 roku było otwarcie Jam Factory Art Centre we Lwowie podczas wojny. To fantastyczna historia wytrwałości i wiary społeczności kulturowej w przyszłość. Centrum zostało otwarte na terenie dawnej fabryki powideł, jest to zrewitalizowana przestrzeń, która w 2015 roku została wykupiona przez niemieckiego filantropa i historyka Haralda Bindera, a jej koncepcję opracowali lokalni działacze i działaczki kultury, menedżerowie, kuratorzy i kuratorki. Multidyscyplinarne centrum składa się z sześciu oddzielnych przestrzeni zaprojektowanych dla projektów performatywnych, dzieł sztuki, muzycznych i dyskusji. Fabryka powideł rozpoczęła swoją działalność od wielkiej wystawy „Nasze lata, nasze słowa, nasze straty, nasze poszukiwania, nasze my”, która łączy historię ukraińskiej sztuki XX wieku z obecnymi egzystencjalnymi doświadczeniami artystów tworzących w czasie wojny.
Rok 2023 zostanie zapamiętany nie tylko poprzez wydarzenia, które miały zbyt wysoką cenę (chodzi o ludzkie życia), ale też poprzez wewnętrzne publiczne dyskusje na temat priorytetów kultury w czasie wojny. Ukraina od pół roku żyje bez ministra kultury, który został zwolniony w lipcu 2023 roku z powodu publicznej krytyki jego działalności i debaty na temat celowości wydawania środków budżetowych oraz wykorzystania stanowiska ministra do promowania wątpliwych projektów. W warunkach ciągłej niepewności pod tymczasowym kierownictwem pełniącego obowiązki ministra zahamowała niezwykle ważna sprawa przygotowania ukraińskiego pawilonu na Biennale w Wenecji. Wspaniały projekt kuratorski został zagrożony i może zostać wycofany.
Niektóre konflikty długo czekały na rozwiązanie: do Ukrainy powróciło „złoto scytyjskie” – kolekcja starożytnych artefaktów, która od początku rosyjskiej okupacji Krymu znajdowała się w Holandii i była przedmiotem sporów sądowych między Ukrainą a krymskimi muzeami, które są teraz podporządkowane Rosji. Ukraina wygrała wszystkie sprawy sądowe i od listopada krymskie klejnoty będą utrzymywane w Ukrainie aż do deokupacji półwyspu. Pytanie brzmi, w jaki sposób Ukraina będzie w stanie zadbać o bezpieczeństwo unikalnej światowej klasy kolekcji w warunkach ciągłego ostrzału.
Kiedy skończy się tradycja tragicznych biografii ukraińskich pisarzy
Jak radzimy sobie z bólem i zmęczeniem
5. Seanse między alarmami
Ważnym wydarzeniem dla ukraińskiej dyplomacji kulturalnej było otwarcie pierwszych przedstawicielstw Ukraińskiego Instytutu w Niemczech i Francji. W październiku Ukraina wzięła udział w targach książki we Frankfurcie pod hasłem „Kruchość istnienia”, gdzie zaprezentowała około 500 nowości książkowych.
Inną charakterystyczną cechą mijającego roku jest to, że Ukraińcy uparcie chodzili do kina między alarmami powietrznymi (podobnie jak ich rodacy, którzy mieszkają za granicą i aktywnie wspierają narodową produkcję filmową). Na Ukraiński film animowany „Mavka” w ciągu trzech miesięcy pokazów tylko w Polsce sprzedano bilety za 2,2 mln euro. W światowej dystrybucji „Mavka” zarobiła około 18 mln euro. W Ukrainie wśród liderów sprzedaży był również film o tematyce historycznej „Dowbush”, który zebrał prawie 2 mln euro podczas pokazów. Wiele ukraińskich filmów można teraz oglądać na platformie Netflix, ale niech taki sukces nie będzie mylący: przemysł filmowy ucierpiał z powodu wojny prawie najbardziej, wszystkie udane filmy zostały nakręcone jeszcze przed rosyjską inwazją na pełną skalę.
O niemożliwości zaplanowania normalnego procesu kręcenia filmów artystycznych i o znaczeniu filmu dokumentalnego w czasie wojny mówią wszyscy eksperci z branży. I tutaj nie należy zapominać, że sukcesy filmowe są mierzone nie tylko kasą. Jednym z najważniejszych filmów roku był film dokumentalny „20 dni w Mariupolu”. Za reportażową pracę podczas rosyjskiego oblężenia Mariupola zespół filmowy (Mścisław Czernow, Jewhen Małoletka i Wasilisa Stepanenko) otrzymał Nagrodę Pulitzera. Ten dokument będzie reprezentował Ukrainę podczas Oscarów.
Przyszły rok będzie nie mniej intensywny pod względem współpracy międzynarodowej i starań, by głos kultury ukraińskiej był słyszalny, natomiast głównym pragnieniem ukraińskiej społeczności kulturalnej nadal będzie karanie zła i powstrzymywanie codziennych morderstw ze strony Rosji. Tymczasem 10 grudnia na otwarciu ceremonii wręczenia Nagrody Nobla w Sztokholmie ze sceny zabrzmiała muzyka ukraińskiego współczesnego kompozytora Valentyna Silvestrova. I to jest najlepsze, co mogą zrobić europejscy koledzy: odkryć dla siebie żywą (na razie) kulturę Ukrainy.
Refleksje na temat tego, czym jest uczciwość w dokumencie
Rozmowa z reżyserem o kręceniu filmów w Ukrainie w czasie wojny
Vira Baldyniuk