Muzeum – nowe  problemy – stare

Muzeum – nowe
problemy – stare

Karol Sienkiewicz

Wierzcie lub nie, mamy nad Wisłą muzeum sztuki współczesnej. Nazywa się MOCAK, wylądowało w Krakowie i – jak na muzeum przystało – wychodzi się z niego przez sklep z pamiątkami. A w nim lalki dla dorosłych i… duchy z filmu Spielberga

Jeszcze 3 minuty czytania

MOCAK – pierwsze zbudowane od podstaw muzeum sztuki współczesnej w powojennej Polsce – otwarto 19 maja 2011 roku w Krakowie. Wydarzeniu nadano szczególną rangę – przemawiała sama głowa państwa. (Znakiem, że „zwykli konsumenci sztuki współczesnej” mogą wejść do muzeum, był odjazd auta prezydenta Komorowskiego.) Prezydent Miasta Krakowa Jacek Majchrowski gratulował wytrwałości i determinacji dyrektorowi muzeum, Marii Annie Potockiej. Swego czasu jej nominacja na to stanowisko zdopingowała krakowskie środowisko do powołania Komitetu Obywatelskiego na rzecz Przejrzystości w Polityce Kulturalnej Krakowa. Maria Anna Potocka podczas otwarcia gratulowała wytrwałości i determinacji prezydentowi Majchrowskiemu.

MOCAK, Kraków.

Muzeum znajduje się nieco na uboczu, na Zabłociu, i wpisane zostało w program gentryfikacji  dzielnicy. Sąsiaduje z oddziałem Muzeum Historycznego Miasta Krakowa, prezentującym czasy nazistowskiej okupacji, poprzemysłowymi ruinami oraz świeżo wznoszonymi luksusowymi apartamentowcami. Trudno się tu dostać, ale to ciekawa wycieczka: trzeba przejść przez tunel AUSCHWITZWIELICZKA Mirosława Bałki, pod wiaduktem kolejowym i obok zarośli pełnych pokrzyw.

Ochy i achy

Czas ucieka, a muzeów sztuki współczesnej jak na lekarstwo. W Warszawie proces przygotowań do budowy rozciąga się w nieskończoność i miłośnicy sztuki coraz częściej zadają sobie pytania: czy doczekam przed trzydziestką? czterdziestką? uwiądem starczym? Z tej perspektywy powołanie do życia MOCAK-u jawi się jako krok milowy – czy skok cywilizacyjny. I słusznie, w końcu udało się zrealizować marzenia, od dziesięcioleci uznawane za mrzonki. Nic dziwnego, że ochom i achom towarzyszącym otwarciu nie było końca.

fot. MOCAK

Przestrzenie wystawiennicze, chociaż muzeum nie imponuje gabarytami, są dobrze przystosowane do prezentacji sztuki. Tam, gdzie trzeba, jest szaro, tam gdzie trzeba – czarno, szeroko, wysoko i przestrzennie. W tle pozostaje też kontekst miejsca – to była fabryka „dobrego Niemca” Oskara Schindlera, osławiona filmem Stevena Spielberga, w którym debiutowała Anna Mucha. Bagaż popkulturowo-symboliczno-historyczny nie jest jednak aż tak silny, jak by się początkowo wydawało. MOCAK nie musi spełniać roli przybudówki do z pewnością bardziej popularnego muzeum historycznego. Z oryginalnej fabryki pozostała jedna nieotynkowana, ceglana ściana oraz reminiscencje architektury przemysłowej w kształcie dachu.

Po co nam to?

MOCAK to skrót od Museum of Contemporary Art in Krakow. Tak, tak, operujemy w skali globalnej. Przynajmniej nikt nie będzie mylił krakowskiej placówki z projektowanym na placu Defilad w Warszawie Muzeum Sztuki Nowoczesnej, Muzeum Współczesnym we Wrocławiu, które we wrześniu zainauguruje działalność w tymczasowej siedzibie zwanej Schronem, czy Muzeum Sztuki w Łodzi, założonym jeszcze przed wojną przez artystów awangardy. Ale wsiądźcie w taksówkę w Krakowie, Łodzi czy Warszawie i poproście o kurs do muzeum lub galerii sztuki współczesnej – nawet tam, gdzie takie istnieją od lat, kierowcy się gubią.

Oddanie budynku / fot. R. Sosin

Budynek MOCAK-u, jeszcze pusty, otwarto z pompą ostatniej jesieni. Pojawił się zarzut – nie podejmuję się oceny, czy słuszny – że impreza nieprzypadkowo zbiegła się z wyborami samorządowymi, bo władza, której zależy na reelekcji, bardzo ceni sobie ukończone inwestycje. W podsumowaniu 2010 roku w sztukach wizualnych na łamach „Gazety Wyborczej” Dorota Jarecka wskazywała na pozytywną stronę tego trendu – w końcu politycy zauważyli rangę muzeów, skoro włączyli je do swoich programów wyborczych, obok stadionów czy hal widowiskowych.

Jak pokazała dyskusja, która odbyła się w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie w marcu tego roku, włodarze miast zgadzają się co do potrzeby budowania muzeów, różnie jednak widzą ich rolę – od kwiatka do kożucha (kreowanie pozytywnego wizerunku miasta i regionu, „miejsce magiczne”), po edukację i modernizację. Jarosław Obremski, wiceprezydent Wrocławia, mówił wprost: „Muzeum Współczesne ma tworzyć nową jakość wobec dezercji mediów. Instytucje kultury są miejscami dialogu społecznego, budują kapitał społeczny”. Magdalena Sroka, wiceprezydent Krakowa, dostrzegła w sztuce współczesnej „narzędzie dialogu społecznego i debaty”. To budujące słyszeć takie deklaracje z ust (niektórych) polityków.

Kolekcja

Czy MOCAK spełni pokładane w nim nadzieje? Na razie otwarto tu aż sześć wystaw, dwie największe to prezentacja kolekcji oraz „Historia w sztuce”. Kuratorką obu jest dyrektorka muzeum. Prace przylepione do ścian, ale z oddechem.

Paweł Susid, Bez tytułu. MOCAK

Rozczarowuje ekspozycja, która powinna stanowić esencję muzeum – czyli kolekcja. Sprawia wrażenie powtórki z rozrywki z wystaw prezentowanych w Polsce w ostatnich latach: od Rastra (Ragnar Kjartansson) po Bunkier Sztuki (Beat Streuli, Krzysztof Wodiczko). Kilka decyzji zakupowych wydaje się pośpiesznych (Norman Leto, Bartek Materka) czy nazbyt lokalnych (Małgorzata Markiewicz). Kolekcja z założenia skupia się na ostatnich dwudziestu latach, ale główną zasadą rządzącą zakupami ma być „pochwała różnorodności”. Jak na razie metoda ta się nie sprawdza, kolekcja wypada blado i sprawia wrażenie, jakby Maria Anna Potocka obraziła się na czołowych polskich artystów. A może jej na nich po prostu nie stać?

„Coś” w sztuce

Wystawa „Historia w sztuce” została zaprojektowana zgodnie z paradygmatem, wedle którego w sztuce coś się odbija lub – jeszcze lepiej – w sztuce coś się przegląda. Tym razem w MOCAK-u w sztuce przegląda się mniej lub bardziej podręcznikowa historia, druga wojna, Holokaust i jego echa. Czterdziestu czterech (to nie przypadek!) artystów i w dużej mierze ograne już prace: Krasiński, Robakowski, Żmijewski, Kozyra, Bartana…, ale też kącik o historii w sztuce historycznej: Malczewski, Wyspiański, Matejko.

Boaz Arad, „Pętla”, 2001, wideo prezentowane
na wystawie „Historia w sztuce”, MOCAK 2011.

Wystawa jest poprawna, ale niczym nie zaskakuje. Trudno się jednak obrażać. To w końcu muzeum, a nie laboratorium eksperymentu i z pewnością szeroka publiczność odnajdzie tu wiele interesujących wątków. Dominują prace dekonstruujące pisanie historii, zarówno tej oficjalnej, jak i znanej z kultury popularnej. Na przykład „Listy Schindlera”, która została prześwietlona w świetnym filmie Omera Fasta. Artysta, naśladując metodę Claude’a Lanzmanna, przeprowadził wywiady z Polakami, którzy w filmie Spielberga wystąpili jako statyści grający Żydów. Ale są tu też prace ukazujące historię z perspektywy jednostki („Nasz śpiewnik” Artura Żmijewskiego) czy tworzące fikcyjne historie alternatywne („Mary koszmary” Yael Bartany). Obok tej krytycznej perspektywy znalazło się tu wiele realizacji po prostu posługujących się motywami historycznymi (obrazy Pawła Susida czy „Bitwa pod Grunwaldem” w redakcji Edwarda Krasińskiego). Wreszcie w wielu przypadkach artyści występują w roli świadków historii (Deimantas Narkevičius, Józef Robakowski).

Następne w cyklu systematycznego przeglądu tematów mają być „Polityka w sztuce”, „Religia w sztuce” i – już nie mogę się doczekać – „Sztuka w sztuce”. Oby tylko Maria Anna Potocka nie czerpała pomysłów z bestsellerowej powieści Łukasza Gorczycy i Łukasza Rondudy „W połowie puste”.

Książki i girlsy

Ciekawostką jest, że na stałe do MOCAK-u zawitała część zbiorów książkowych wybitnego historyka sztuki Mieczysława Porębskiego, zaaranżowana na wzór jego gabinetu, w którym znalazły się też należące do profesora obrazy, m.in. Kantora, Nowosielskiego, Jaremianki. Szkoda tylko, że ambitny projekt został już na wstępie ośmieszony prawdziwym kuriozum – wystawą „Bibliophilia” Maurycego Gomulickiego. Jego koncepcja „kultury rozkoszy” przybrała tym razem formę „wiosny w bibliotece”. Na fotografiach młode, ponętne modelki pozują w bikini z tomami w ręce na tle półek pełnych książek. Mają ucieleśniać „świeżość doświadczenia biblioteki”. Ważne nie musi znaczyć poważne, musimy powtórzyć za artystą. Ale czy niepoważne musi oznaczać jawnie seksistowskie? I nie chodzi mi o polityczną poprawność, lecz o świadomość. Bo poważne to nie jest z pewnością, ale mnie jakoś nie śmieszy.

Maurycy Gomulicki, Patrycja, 15 lat, „Aesthetics Today”,
Morris Philipson, Cleveland/NY, 1961, Biblioteka artysty,
Warszawa, 2008, z cyklu Bibliophilia, 2011

Podobnie nie śmieszą mnie wcale „produkty artystyczne” z muzealnej księgarni. Może to drobiazg w skali całego przedsięwzięcia, ale w tym miejscu zapaliła mi się czerwona lampka. Oczywiście, muzeum wyprodukowało i długopisy, i ołówki, i notesy, i kubki, ale są tu też zamówienia „specjalne”. Nie zwróciłbym na nie uwagi, gdyby Potocka nie pochwaliła się nimi na konferencji prasowej. Wszystkie sygnują artyści: poduszki w kształcie kobiecych piersi, rajstopy z aplikacjami naśladującymi krwawiące rany, różowe pluszowe serduszka z waginami oraz – aj! – lalki-przytulanki z nadmuchanymi ustami i znowu nieproporcjonalnie dużymi organami płciowymi odsłoniętymi przez podciągnięte spódnice. Jeśli już zdejmujemy majtki, to życzyłbym sobie zobaczyć tu także proporcjonalnie priapiczne organy męskie. Najlepiej – a co tam, skoro odstawiliśmy na bok polityczną poprawność – kusząco murzyńskie. Dziwny jest ten świat, powtórzę za naszym świętej pamięci bardem. I pieski.

Czego tu nie ma

Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że MOCAK ma wszystko, czego muzeum sztuki współczesnej potrzebuje: budynek z betonu i szkła, kolekcję, ważkie pytania, katalogi grube i chude, konkurs dla młodych artystów z najwyższą w Polsce nagrodą (niestety, jednorazowy i budzący kontrowersje), własny magazyn („MOCAK Forum”), bibliotekę, księgarnię i w niej gadżety. A jednak czegoś tu brakuje. Nowe muzeum sprawia wrażenie, że zastygło, zanim zdążyło się rozkręcić. Nie miało fazy eksperymentu, którą przechodzi właśnie muzeum warszawskie. Za swego patrona MOCAK obrał za to inżyniera Mamonia, autora głośnej sentencji: „lubię tylko te piosenki, które już znam”. W sztuce panuje zgoła inne przekonanie – smutna konstatacja grupy Azorro: „Wszystko już było” – oraz wbrew niej nieustanne spoglądanie w przyszłość. Temu wyzwaniu sprostać powinno również Muzeum Sztuki Współczesnej.

W efekcie, poza dobrze nam znaną sztuką i Spielbergowską aurą, MOCAK na razie niewiele więcej ma do zaoferowania. Instytucja posiada jednak ogromny potencjał i miejmy nadzieję, że wkrótce zrezygnuje z raz obranego paseistycznego kierunku. Życzę tego sobie, Państwu i światu.

Podobnie nie śmieszą mnie wcale „produkty artystyczne” z muzealnej księgarni. Może to drobiazg w skali całego przedsięwzięcia, ale w tym miejscu zapaliła mi się czerwona lampka. Oczywiście, muzeum wyprodukowało i długopisy, i ołówki, i notesy, i kubki, ale są tu też zamówienia „specjalne”. Nie zwróciłbym na nie uwagi, gdyby Potocka nie pochwaliła się nimi na konferencji prasowej. Wszystkie sygnują artyści: poduszki w kształcie kobiecych piersi, rajstopy z aplikacjami naśladującymi krwawiące rany, różowe pluszowe serduszka z waginami oraz – aj! – lalki-przytulanki z nadmuchanymi ustami i znowu nieproporcjonalnie dużymi organami płciowymi odsłoniętymi przez podciągnięte spódnice. Jeśli już zdejmujemy majtki, to życzyłbym sobie zobaczyć tu także proporcjonalnie priapiczne organy męskie. Najlepiej – a co tam, skoro odstawiliśmy na bok polityczną poprawność – kusząco murzyńskie. Dziwny jest ten świat, powtórzę za naszym świętej pamięci bardem. I pieski.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.