„Para do życia”,
reż. Joonas Berghäll i Mika Hotakainen

Jakub Socha

Kamera cierpliwie obserwuje ich twarze, a oni cierpliwie mówią o swoich drzazgach, nagość nie wyzwala w nich wstydu. Intymność sytuacji im sprzyja, to ona wydaje się początkiem opowieści. Choć może tak naprawdę nie chodzi tu o saunę? Może tak naprawdę wszystko zaczyna się właśnie od kamery?

Jeszcze 1 minuta czytania


Dziwny dokument – dokument bez kobiet. Pomijając pierwszą scenę, w której ona i on – nadzy małżonkowie ze spory stażem – rozmawiają, masują się i okładają witkami, przez osiemdziesiąt minut przetacza się przed naszymi oczami korowód złożony wyłącznie z mężczyzn. Rozebranych, spoconych, popijających piwo z butelki, siedzących w saunie albo niedaleko sauny. Jedni są sflaczali, drudzy – góra mięśni. Jedni powinni więcej jeść, drudzy – przejść na dietę śródziemnomorską. Ktoś pręży swój wielki bęben, ktoś robi sztuczkę kulturysty – raz jedna pierś idzie w górę, raz druga, zazdroszczę. Jakiś nieśmiały pan składa ręce na podołku, by zasłonić penisa; inny pan (tego moglibyśmy spokojnie nazwać szalonym) chwali się swoim przyjacielem – brązowym niedźwiedziem, w którego oczach (tak, Herzog miał rację) można wyczytać wielkie nic. Sztafeta pokoleń, katalog zawodów. Piękna apologia fińskiego testosteronu? Bynajmniej.

Może i atrybutów jest sporo. Piwo otwierane bez otwieracza, dziary na ramionach, mocne głowy, wspomnienia więzienne, przygody wojskowe, mocna głowa do picia (mocne ręce do bicia), dziewicza fińska przyroda za rogiem, która tylko czeka na prawdziwego trapera. Cóż z tego. Z chochli leje się woda na rozgrzane kamienie, para uderza pod drewniany sufit, potem wraca i wali po oczach, wdziera się w pory – w saunie sny o potędze zamieniają się w ruinę. Mężczyźni zaczynają się żalić, rozklejać, odsłaniają w sobie (dla siebie, przed sobą) pokłady wrażliwości. Z czułością mówią o narodzinach pierwszego dziecka, delikatnie wspominają pierwszą miłość, łza im się w oku kręci, gdy opowiadają o pielęgniarkach, które uchroniły ich od złego.

„Para do życia”, reż. Joonas Berghäll i
Mika Hotakainen. Finlandia 2010,
w kinach od 4 lutego 2011
Ustami mężczyzn zbudowany pomnik kobiety? Też nie. W dokumencie Berghälla i Hotakainena króluje zdecydowanie nastrój minorowy. W zasadzie obserwujemy świat, który bohaterom tak bardzo się rozpadł, że nie ma już czego zbierać. I nie zmienia tego obrazu kilka scenek zabawowych z niedźwiedziem, kilkoma św. Mikołajami, budką telefoniczną przerobioną na saunę. W głowie zostają: dorośli synowie, którzy nie mogą zapomnieć krzywd doznanych w dzieciństwie, ojcowie, którzy stracili dzieci, mężowie, od których odeszły żony; faceci, którym zostały tylko te parne, drewniane kościoły, gdzie rozdrapuje się stare rany, przywołuje utracone szanse, niegdysiejsze złudzenia i nie pyta się o źródło katastrofy, nie wskazuje winnych.

Kamera cierpliwie obserwuje ich twarze, a oni cierpliwie mówią o swoich drzazgach. Nagość nie wyzwala w nich wstydu, nie zamyka ich w szczelnych skorupach. Intymność sytuacji im sprzyja, to ona wydaje się początkiem opowieści. Choć może tak naprawdę nie chodzi tu o saunę? Może tak naprawdę wszystko zaczyna się właśnie od kamery? Może to ona, a nie para, jest im potrzebna do życia?

Jest coś dziwnego w zawodzie dokumentalisty i w tym, jak ludzie szybko potrafią się przed nim – tak naprawdę obcym człowiekiem, którego praca na dodatek nie polega na zachowywaniu dyskrecji – otworzyć. Czy to jest w nas? Czy w każdym jest tęsknota za tym, by stać się bohaterem filmu dokumentalnego i móc się wreszcie wygadać, opowiedzieć już nie tylko kumplom, ale całemu światu o swoim przegranym, niedobrym życiu? Film dokumentalny staje się dziś coraz bardziej popularny. Widać gołym okiem, że jest go coraz więcej. Tylko czy w tym wypadku podaż rodzi popyt, czy może jest zupełnie odwrotnie?

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.