„Mission: Impossible – Ghost Protocol”, reż. Brad Bird

Jakub Socha

„Ghost Protocol” najbliżej do filmów z Leslie Nielsenem albo serii z Austinem Powersem. Nie da się jednak nazwać tego parodią. Są tylko jakieś ślady strategii parodystycznej – nieuświadomione, wynikające jedynie z wpadek i błędów

Jeszcze 1 minuta czytania


Miało być rozkosznie, autoironicznie, i z fantazją. Już w pierwszej scenie Etan Hunt (Tom Cruise) ucieka z rosyjskiego więzienia tanecznym krokiem: wstaje z pryczy, przeczesuje włosy, robi wymyk na rurce, potem z gracją omija kolejnych bandziorów i kolejnych klawiszy, w międzyczasie ratuje swojego człowieka, a na koniec ląduje w czekającej na niego ciężarówce. W kolejnej – wdziera się na sam Kreml, a następnie wylatuje z niego, niesiony podmuchem z bomby, którą ktoś podłożył w siedzibie rosyjskich władz. Ten ktoś będzie głównym przeciwnikiem Hunta.

Niezłomny agent będzie musiał go schwytać, by ocalić świat przed zagładą nuklearną, a także oczyścić swoje dobre imię – Rosjanie podejrzewają, że to on stoi za zamachem. Jakby tego było mało, prezydent USA uruchomił procedurę „Ghost Protocol”, czyli odciął się od Hunta i jego zespołu.

„Mission: Impossible – Ghost Protocol”,
reż. Brad Bird. USA 2011,
w kinach od 26 grudnia 2011
Bohater grany przez Cruise’a znów jest w kropce, ale taka kropka to dla niego bułka z masłem. Już w przeszłości udowodnił nie raz, że potrafi sam wyciągnąć się za włosy z najgorszego bagna. No, może nie do końca sam – ma przecież u boku bardzo „zdolnych” współpracowników i wagon najnowocześniejszych zabawek (w „Mission: Impossible – Ghost Protocol” rzeczywiście agent przewozi gadżety w wagonie kolejowym).

Poprzez góry i lasy, morza i rzeki, pustynie i miasta gania nasz agent po świecie: ściga się z burzą piaskową, ściga szalonego Norwega, wspina się na najwyższy wieżowiec w Dubaju, nurkuje z samochodem wprost na dno głębokiego betonowego dołu. Jest ciągle w ruchu i bez przerwy się uśmiecha.

Wydaje się, że wszystkiego jest tu jakby więcej niż w poprzednich częściach: plenerów, pościgów, bijatyk, czerstwych bon motów, wyczesanych przedmiotów, wreszcie traum, z którymi trzeba się szybko uporać. Bollywoodzka przesada: zwolnione ujęcia, miejscami wręcz majestatyczne kadrowanie, dotkliwa muzyka, wreszcie sam Tom. Gwiazdor źle się zestarzał, wygląda trochę jak Shahrukh Khan: spuchł w okolicach bioder, twarz nienaturalnie naciągnięta, włosy jakby sztucznie przeszczepione. Stara się być luźny tak jak Bruce Willis, autoironia nie jest jednak jego najmocniejszą stroną, nigdy nie była. Właśnie brak tej umiejętności ostatecznie pogrąża całość. Wyraźnie widać, że Bird chciał zagrać tą kartą – najnowsza „Misja Niemożliwa” miała być napędzana przez grę z poprzednimi częściami serii. Tylko że nie bardzo jest czym grać, i nie bardzo kto ma grać. Nie da się wejść dialog z głównym bohaterem, skoro odtwarzający go aktor ani na chwilę nie chce zejść z tronu zadowolenia, na którym siedzi od pierwszej części. Nie da się też zbudować filmu tylko na mikrocytatach. Pojawia się raz jeszcze urządzenie do tworzenia imitacji ludzkich twarzy, które tym razem się psuje; wiadomość od agendy nie ulega autodestrukcji i trzeba walnąć pięścią, by ją zniszczyć – to jest może i dla znawców tematu zabawne, ale jedynie przez ułamek sekundy. Zresztą, ile może być znawców tematu, Hunt to jednak nie Bond.

Czwartej części przygód Hunta daleko do najnowszych części Bonda, już nie mówiąc o kanonicznej wręcz dla dzisiejszego kina akcji najnowszej trylogii o Bournie. Najbliżej temu do filmów z Leslie Nielsenem albo serii z Austinem Powersem. Za mało jednak w„Mission: Impossible – Ghost Protocol” elementów, by nazwać całość parodią. Są tylko jakieś ślady strategii parodystycznej – nieuświadomione, wynikające jedynie z wpadek i błędów.

Spotkałem się z głosami, że trzeba docenić najnowszą produkcję Toma Cruise’a choćby z tego powodu, że aktor włożył w nią naprawdę sporo pracy: mówi się, że w większości ryzykownych scen zdecydował sie zrezygnować z kaskaderów. Nie wiem jednak, czy jest to najlepsza linia obrony. Czy powinniśmy chwalić film tylko dlatego, że wcielający się dajmy na to w krawca aktor sam na planie szyje na maszynie?

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.